czwartek, 31 grudnia 2015

2016? Nie bój się ;)

Ten rok upłynął w rytmie miłosnych i około miłosnych wyznań, muzyki Rudimental (i nie tylko), zachęceń do rozmnażania się i dwóch testów ciążowych.
(Moja ciążofobia ma swoje prawa)

To ostatnie może być szczególnym zaskoczeniem dla tych, którzy myślą, że wieczorami samotnie popijam wino, szukając na allegro dildo i kota, które dopełnią i osłodzą moj staropanieński los ;) Są tacy, którzy myślą, że scrollując aukcje śpiewam "I don't need a man" w rozciągniętym podkoszulku i frotowych skarperach. Otóż nie :)

W tym roku w pewnym sensie odkryłam siebie, zdefiniowałam na nowo. Rozwinęłam swoją kobiecość i zaprzyjaźniłam się z nią. Poznałam też seks stulecia, czego i Tobie życzę :) oczywiście - nie tylko w teorii :)

W tym roku pokonałam także swój strach. To, że wsiadłam na motor nie jest i dla wielu pewnie nie będzie wyczynem. Jednak ten jeden dzień mnie wiele nauczył.

Dziś wiem, że strach to wieczko słoika pełnego naszych emocji. W jego środku coś się na ogół kryje.

Czego konkretnie się boisz? Jakiej sytuacji/emocji/reakcji? Co wtedy poczujesz? Kiedy poczujesz, że ten lęk był uzasadniony? I co masz do stracenia?
Warto czasem zadać sobie te pytania (i pewnie wiele innych), żeby odkryć, że w słoiku jest tylko powietrze.

W moim było. Mój lęk był nielogiczny. Bałam się, ale nie umiałam nazwać czego konkretnie dotyczy ten lęk, ani opisać sytuacji, która byłaby jego kulminacją.

Kobiety, które nie rodziły, boją się nieznanego. Kobiety, które rodziły, boją się tego, co miały okazję poznać. I nie wszystkie się boją. (Uff! ;) )
Strach przed lataniem - niektórym przechodzi po pierwszym locie.

Rozumiem, że ktoś, kto miał kolonoskopię czy gastroskopię może się bać. Miał. Wie, że to jest daleko od "spoko". Ma podstawy do obaw, niechęci. Ja o jeździe na motorze nie wiedziałam nic. I zaufanie do kierowcy ma tu znaczenie...żadne. Tego dnia trzeci raz w życiu rozmawialiśmy twarzą w twarz. Umówmy się, że dwa poprzednie razy nie były wielogodzinnymi konwersacjami. Serio.

Czasem niewiedza jest ogniem zapalnym strachu. Strach trzeba rozpakować. Oswoić.

A Ty, czego się boisz?
Jaki strach udało Ci się pokonać?
Pamiętasz emocje, które Ci wtedy towarzyszyły?

P.s.: można tu anonimowo komentować, polecam ;)

W nowym roku życzę Wam siły, samoświadomości i 'bezczelności', które pozwolą Wam nie tylko wiedzieć, że to czego chcecie Wam się należy, ale pozwolą też po to sięgnąć :)
A oprócz tego - dużo wiary w siebie, odwagi, niesamowtego seksu, eksplozji endorfin i pozytywnych emocji!

piątek, 25 grudnia 2015

Porozmawiajmy o mojej ciąży

Kocham moją rodzinę. Szanuję.
Ta bliska rodzina, z którą przebywam najczęściej, ma zaskakująco otwarte umysły. Urzeka mnie otwartość na różnorodność, która mnie nie ogranicza. Cenię sobie prawo do tego, aby mieć odmienne zdanie. Tu czuję, że INNE nie znaczy GORSZE.

Jednak świąteczne dni to czas z rodziną także dalszą. Z rodziną o innej tradycji, perspektywie czy priorytetach.

Serio, po drugiej flaszce ciężko jest tłumaczyć, że muzułmanin nie znaczy terrorysta. Tak samo jak to, że inne zdanie nie oznacza, że ktoś jest głupi.

Lubisz życie na wsi? Świetnie! Szanuję to. Bo widzisz, mnie tu życie płynie wolniej niż we śnie. Nie chcesz mieszkać w mieście? Ok. Widzisz? Potrafisz uszanować tę różnicę zdań. Czemu do kurwy nędzy nie umiesz pojąć, że nie każdy w życiu kieruje się pierwotną potrzebą "przedłużania genów"?!

Tak, wiem, mam "superjajko", "zajebiste geny" i "później mogą być komplikacje". "Wiecznie nie będziesz piękna i młoda". Wiem to. Chociaż każdy z nas zna jakąś wybitnie brzydką laskę, której ktoś jednak zrobił dziecko...
Tak czy inaczej: wiem to.
Tak samo jak to, że po 33.roku życia drastycznie rośnie prawdopodobieństwo urodzenia dziecka z zespołem Downa. Wiem.

Wiem też, że nie każdy chce/może/nadaje się by być rodzicem. Dziecko to nie lalka. To ogromna odpowiedzialność za kształtowanie drugiego człowieka. Za stworzenie mu pierwszych kilkunastu lat życia w taki sposób, aby w dorosłości nie musiał leczyć się z kompleksów, leków, żeby nie mówił "nie nauczyli mnie tego", albo "to zawsze robiła mama".

Jeśli kiedyś moje "przedłużenie genów" ma być zagrożone lub niemożliwe...to może tak ma być. Los/Bóg/efekt cieplarniany czy potwór spaghetti - w coś tam pewnie wierzysz. I skoro tak TO zaplanuje, to ja się z tym godzę już dziś. Liczę się z tym.

Unosząc w lewej ręce kompot a w prawej kieliszek grzejącej się już wódki odpowiadam, znajdując metaforę najbliższą wiejskiemu rozmówcy: nie jestem krową, żeby dać się zapłodnić byle komu, tylko, żeby przedłużyć geny.

Ten, kto wymyślił alkohol pewnie uśmiechał się w niebie. Mam nadzieję.
Stary, stokrotne dzięki! Pomogłeś!

Jak Wasze świąteczne zmory?
Bo tu można anonimowo komentować ;)

piątek, 18 grudnia 2015

Priorytety

Komunikacja masowa. Tak, lubię duże fury ;)
Wysoki. Po trzydziestce, albo trzydziestce-piątce. Idzie pewnym krokiem. W drzwiach przepuszcza panie. Wygląda spokojnie. Oprócz spokoju na jego twarzy maluje się uśmiech. Jakieś spełnienie.
Siada. Prostuje dłonie na kolanach. Światła neonów za oknem błyskają, odbijając się od jego obrączki. Podnosi palce w górę. Podstawa dłoni pozostaje na udzie. Rozpościera palce i zerka na obrączkę. Głośno wzdycha. Ulatujące z niego powietrze zdmuchuje i uśmiech i spokój z jego twarzy.
Widzicie to? Typowy obrazek faceta chwilę po zdradzie. Mam nadzieję, że znacie go tylko z filmów.
Opada testosteron, endorfiny. Oksytocyna, jako hormon odpowiedzialny za poczucie przywiązania, błądzi w jego ciele.
I po co Ci to było? Pewnie zadaje sam sobie to pytanie. Możliwe, że seks był słaby, panna leżała jak martwa ryba lub ruszyło go sumienie. Wtedy pyta siebie o zdradę. Możliwe, że pospieszył się ze ślubem i właśnie o to pyta teraz swoje ja.
Piękni, młodzi i wykształceni. Oboje o siebie zazdrośni. Para jak z obrazka. W ramach gestu rezerwacji pojawia się pierścionek. Kiedy kilka lat później pojawiają się w ich małżeństwie problemy on mówi: "myślałem, że tak będzie ok. Zanim schowałem pudełko z pierścionkiem...ślub już był w połowie zorganizowany. A potem mierzyłem garnitur". Po jakiś 4 latach się rozwiedli.
Kolejna para. On z syndromem Piotrusia Pana, ona z syndromem Matki Polki. On wieczne dziecko. Ona zrobiła z niego ubezwłasnowolnioną, kompletnie uzależnioną od siebie, marionetkę. Ślub był na liście jej priorytetów. Nie znam ich. Jednak wieść o tym, że ślub wymusiła kilkukrotnym płaczem, jest powtarzana jak legenda miejska...
Ona zaborcza. I niczym zaborca grabiła znaczną część jego wypłaty. Nie miał źle. Dostawał kieszonkowe. Wróciła z wakacji. Bierzemy ślub! Pokaż pierścionek! Ha! Otóż pierścionka nie było. W czasie, kiedy ze swoich i jego pieniędzy płaciła za salę, orkiestrę i wymarzoną suknię...on zbierał na drogocenny pierścionek, który wskazała mu palcem w katalogu.
Zdążył przed ślubem.
Mają dziecko. Są razem. Może nawet są szczęśliwi. Tego im życzę.
Dwie kolejne pary. Różne historie i konfiguracje. Obie z dziećmi po jednej stronie i chęcią posiadania wspólnych dzieci po drugiej stronie. W jednym przypadku pada deklaracja ok, ja też, może kiedyś... W drugiej parze, chęć na kolejne potomstwo, jest tożsama z entuzjazmem świadka Jehowy wyrażanym w sprawie transfuzji krwi.
Brzmi jak trudności na horyzoncie.
Kolejni. Kilka lat razem. Decyzję o wspólnym M odkladali przez chyba rok. Zwyczajnie nie mogli się pogodzić w sprawie dom czy mieszkanie. Podjęcie decyzji, a raczej jej odłożenie w czasie ułatwiło im podpisanie umowy na wynajem mieszkania... tam mieszkali razem po raz ostatni.
Nie neguję związków. Jednak bawi mnie i przeraża jednocześnie, że ludzie są ze sobą, dzielą swoje dobre i gorsze dni, dach nad głową...ale nie mają pojęcia co jest dla nich nawzajem ważne.
Wszystkie przypadki powyżej...konflikt interesów. Kompromis rozumiany jako zrobię jak chce - będę miał spokój...
A już najlepiej pozwolę innym zrobić za mnie.

Związek to sztuka kompromisu, pewnie! Związek to Twoja strefa, Wasza i strefa "drugiej połówki".

Czy można tworzyć dobry, udany związek nie mając pojęcia co jest ważne, co jest priorytetem dla tej drugiej osoby? Jak i w czym ją wspierać jeśli się nie wie...?

Wiecie co jest ważne dla niej/dla niego? Wiecie? Czy założyliście? Bo to nie to samo...
Zawodowo, prywatnie, w dziedzinie pasji czy marzeń...co jest priorytetem?
Zapytajcie :)
Warto :) A i refleksje mogą być całkiem ciekawe :)
P.S.: emocja wywołana u pytanej osoby też jest niesamowita!
Spread love <3

piątek, 27 listopada 2015

Single w Social Media

Technologiczna rewolucja niesie za sobą masę udogodnień. Owszem. Dzięki niej można mieć stały kontakt z koleżanką, która wyjechała za granicę, z ciocią z Ameryki (i obserwować jak się starzeje i zapomina pokskich słów). Można uczyć się języków, oglądać porno, kraść muzykę i filmy, czytać książki czy kupować coś w sklepie u prawdziwego Chińczyka. Kolejność losowa, serio.

Nowe technologie to szereg udogodnień dla singli. Czy też zagrożeń czyhających na wierność tych, którzy żyją w związku.

Tindera nie opiszę, bo nie mam. Widziałam u taksówkarza - oznaczał płomykiem czterdziestoletnią Beatę... nie do końca rozumiem...  Jednak po tym jak opowiedział mi o psie i zobaczyłam galerię około czterdziestu selfie (różniły się tylko t-shirtem)...życzę mu, żeby ta lub inna Beata sprawiła, że jego konar zapłonie...

Instagram. Wszyscy piękni, z pasją i kolorowym życiem. Od gołych tyłkow przez umięśnionych gejów aż do potraw, akcji społecznych i memów.
Instagram crush - zwrot oblatany w wielu memach. Podobno każdy ma taką swoją platoniczną, instagramową a la miłość. Podobno wszystko jest fajne i zabawne...do póki ktoś nie kupi biletu na samolot ;)
Loguję się. Chyba się popsuł. 69 serduszek (polubień)... i co? Albański kolega odnalazł mój profil... Z prawej strony słyszę 69 to przypadek czy coś chciał Ci powiedzieć? Nie chcę wiedzieć.

Instagram, to wiadomości rozpoczynane od zdjęcia. Nigdy nie wiem czy je otwierać. Od lesbijek przez podróżnika, tureckiego pasjonata Polski (swoją drogą dużo wiedział) przez depresyjnych singli, komplementujących nastolatków (nie wiedziałam czy wyglądam młodo czy wziął mnie za m.i.l.f.) aż po mojego instagramowego lovera. To wszystko znalazłam w mojej skrzynce.
Ten ostatni mnie całkiem ucieszył. Kilka zdjęć, kilka wiadomości. Ostre, dobre poczucie humoru. Aparycja, która uratowałaby Titanica przed rozpieprzeniem się o lodowiec. Ta aparycja pewnie topi lód, albo przysparza lody jej posiadaczowi. W każdym razie... kolega zza wielkiej wody.

Załóż SnapChata.
Po niecałych (już nie pamiętam) 12 lub 24 godzinach, po serii wiadomości i smacznych zdjęć... dostaję zdjęcie fiuta. Przynajmniej we zwodzie... na drugi dzień przeprosiny. Snapchat jak się okazuje...jest chyba stworzony do wysyłania w świat swojej nagości... potwierdza to dwóch kolejnych. Panowie są prości - rano...zdjęcie porannej erekcji... tak na mnie działasz, nawet będąc tak daleko... :| tysiace czy setki kilometrów... zawsze to samo. I alkoholowe wyznania miłości, tęsknoty czy chęci przytulania. Pierdolenie. Odinstalowane.

To nie jest tak, że się przechwalam. Opisuję te kolorowe doświadczenia, bo nie każdy musi mieć wszędzie konto ;)

Facebook. Niby niewinny. Jednak i tu można potknąć się o stalkera. Na ki chuj są te zaczepki?! Ok, znam zaczepię - może porucham, ale przewlekłe zaczepianie bez niczego dalej staje się nudne. Nigdy nie wiem czy panom brakuje ikry, czy to im wystarcza...serio chłopaki, ale zastanawiam się czasem gdzie mieszkacie... chcialabym wysłać Wam moje sukienki, bo zdaje się, że chyba to ja powinnam nosić spodnie.
Owszem, mogłabym przejąć inicjatywę, ale o tyle o ile lubię damskie kształty, jestem przekonana, że w moim życiu może być miejsce tylko na FACETA, nie na nieśmiałą cipkę. Po co miałabym przejmować inicjatywę, skoro z każdą zaczepką tracę zainteresowanie..?

Tak czy inaczej życie mam aktualnie kompletne, szczęśliwe i względnie poukładane. Oczy szeroko otwarte. A sarkazmem dzielę jak troskliwa matka obiadem. Głodnych-nakarmić. Tyle mogę. Poziomu testosteronu im przecież przez Social Media nie podbiję ;)

poniedziałek, 23 listopada 2015

Mężu mój przyszły...

O damsko-męskich kryteriach doboru pisałam już wcześniej. Do tamtych idei i pomysłów, które zdają się być nadal aktualne dodaję dziś nową porcję.

"I'm not a piece of meat, stimulate my brain!" - śpiewa Ella Eyre w jednym z lubianych przeze mnie kawałków. I zdecydowanie coś w tym jest. Intelekt jest seksowny. Mój mózg potrzebuje stymulacji. Mój mózg zasługuje na intelektualny orgazm.
Pisałam już o tym, że przecinki, kropki i zdania złożone wpływają na moje libido. Tak mam. Co zrobię..?

Słownictwo. Spokojnie, nie potrzebuję poety. Jeśli nie jesteś poliglotą, oczytanym bystrzakiem - znaj swój limit. Nie okłamuj się. Nie ma nic gorszego niż człowiek, który używa mądrze brzmiących słów, nie znając ich znaczenia. To zabija libido. I zainteresowanie - też zabija.
Byłam już z gościem, który użył mądrego, wielosylabowego słowa, chcąc zaimponować rodzinie, znajomym. Efekt? Śmiali się, że kazałam mu czytać słownik. Codziennie jedna strona. Kiedy na kolejnej imprezie błysnął nowym słowem z końca alfabetu...żartowali, że przeskoczył pół alfabetu i jak zwykle poszedł na łatwiznę...
Są goście, którzy używają takich słów. Nie znając ich znaczenia, łączą je w takie zestawienia, że tylko znawcy poezji mogą rozszyfrować co mieli na myśli. Patrzysz na krótkie, pozbawione sensu zdanie i czujesz pot na czole. Zupełnie jak na lekcjach polskiego, kiedy kazano Ci interpretować wiersz.
"Wypłynąłem na suchego przestwór oceanu". Tak marynarzyku, wypływasz właśnie na suchy ocean, bo zakładam, że żadna dziewczyna po takich tekstach nie stanie się nawet wilgotna!

wtorek, 10 listopada 2015

Jak Kleopatra

Wiem, że działam na mężczyzn. Oddziałuje nie tylko poprzez zabieranie tlenu we wspólnie zajmowanym pomieszczeniu. I owszem, czasem atmosfera staje się gorąca. Wczoraj jednak, to była przesada...

Otóż rodzimy się nadzy i tak też postanowiłam świętować swoje urodziny. Bez dylematu w co mam się ubrać? Termy.
Byłam nie raz. Wielbię szalenie. Sprawdzam listę specjalnych pokazów. Decyzja. Akcja. Jestem.

Pierwszy seans. Coś z kawą w nazwie. Świątynia Cezara. Siadam wygodnie, by za chwilę dowiedzieć się, że będę tu sama. Prywatne show, odzianego w sam recznik zawiązany w pasie, młodego mężczyzny. Myślę, że sytuacja była dziwna dla nas obojga. Z uprzejmości zamykam oczy. Tym razem nie chcę patrzeć na wszystkie partie mięśni napinające się podczas wachlowania. Mięśni, które w przytłumionym, ciepłym świetle wyglądają dużo ciekawiej, a strużki potu dodatkowo je podkreślają... Relaksacyjna muzyka wypełnia pomieszczenie, mieszając się z zapachem latte. Atmosfera jest gorąca. Dokładnie 95°C.
Teraz już wiem, że Kleopatra miała całkiem przyjemne życie ;)

Myślę sobie, że to krępujący nieco, acz miły prezent ;)

Później jeszcze kilka seansów. Oszukujemy mózg. Znowu 95°C. Na rozgrzanych kamieniach lądują miętowe kryształki. Mięta w powietrzu. W tej temperaturze woda zaczyna się już prawie gotować, jednak mięta sprawia, że mam gęsią skórkę, jest zimno. Wachlarz. Reczniki wirujące w powietrzu. Muzyka. Przelatujące pszczoły, koniki polne ukryte w trawie. Przyjemnie.

4h pozbywania się toksyn z organizmu i niepotrzebnych myśli... Rodzę się chyba na nowo ;)

Na koniec dnia, aby sprowadzić moje kleopatrowe ego na ziemię - robię zakupy. W myśl jesteś tym, co jesz - kupuję pasztet. Na pocieszenie jednak...wybieram ten z dopiskiem szlachecki. ;)

wtorek, 3 listopada 2015

Bootylicious czyli goń się Beyonce

Pewien mądry i jakże spostrzegawczy mężczyzna powiedział mi kiedyś, że utrata wagi wymaga kasy. A i owszem! Kasy na zdrowe/fit/gluten free/sugar free papu. Kasy na uciekanie przed kilogramami - choćby na bieżni. I wreszcie - kasy na wymianę zawartości szafy. Wszak sama nie dostosuje się do zmieniającej się rzeczywistości... a szkoda!

Świadoma praw i obowiązków... niechcący zgubiłam kilka kilo. To akurat spotkało się z dużym zainteresowaniem matek polek i zaniedbanych żon w pracy. Ich komplementy uznałam za plus pracy w babińcu. Ich pytania o sposób były kłopotliwe. Wiem, że chcą usłyszeć DIETA CUD - dam Ci moją, albo POŁKNĘŁAM JAJA TASIEMCA czy inne waciki...wiem to.
Dzisiaj mam już dla nich odpowiedź, myślę, że idealną. A przynajmniej taką, która nie zaszkodzi :) Jaką? Musisz często uprawiać seks i być na górze :)
Jakieś plusy z tego będą ;) Jak nie utrata wagi to przyrost naturalny ;)

Wracajac do straconych kilogramów... Otwieram szafę. Mierzę jeansy, spodnie. Miejsce na bidon w pasie. Miejsce na 3 big mack'i. Kolejne. Ooo mogę zdjąć bez odpinania... taka sztuczka!
Po czwartej czy piątej parze stanęłam w obliczu wyzwania - ZAKUPY.

Czemu wyzwania? Wszak powszechnie wiadomo, że jak wiesz czego chcesz, czego szukasz, to tego nie kupisz, nie znajdziesz. W pełni optymizmu zaliczyłam mój ulubiony sklep. Wyprzedażowy haczyk ukrył towar dobrej jakości i wystawił na światło dzienne całe to tandetne gówno skrywane dotąd w najciemniejszym kącie magazynu. Kurwa mać. Kolejny sklep i kolejny. Może to nie mój dzień... Wiecie - pełnia księżyca, nieoczyszczone czakry, poniedziałek...

Ponawiam wyzwanie. Niezłomnie. W pełni wiary w powodzenie, ale bez zbędnego entuzjazmu...mierzę kolejną parę, kolejną i... kolejną. Od rozmiaru 36 do 40 i z powrotem. Jeśli w jednych mam klaustrofobię, to w drugich mam miejsce na upchnięcie grubego swetra za pasem.. przytyć do większego rozmiaru czy schudnąć do mniejszego? Idę do MC Donalda.

Kalorie żywią mój umysł. Teraz wiem, że Beyonce mogła tak radośnie śpiewać Bootylicious, bo ktoś pewnie szył spodnie na miarę jej tyłka. A może nawet w USA mają specjalne sklepy dla nie-wszędzie-szczupłych kobiet?! Goń się Beyonce! Dziś Cię nie lubię!

Podejmuję wyzwanie od nowa. 8 przymierzonych par za mną... Fuck! Za cel honorowy stawiam sobie wizytę w każdym sklepie - jednocześnie cieszę się, że wybrałam małe centrum handlowe. Sprawa urasta do rangi walki o godność! Walczę o prawo mojego tyłka do doborze skrojonych jeansów! A może teraz już walczę bardziej ze sobą..?

Wracam do domu z refleksją. Uroda, figura - zwał jak zwał - mogą Ci przynieść uwagę, zainteresowanie, komplementy a nawet darmowe drinki - ale mogą też okazać się przekleństwem i postawić Cię na linii walki.

Ćwiczenia dzisiaj zrobione. Przymierzyłam... uwaga... 17 par spodni! Tylko dziś. Siedemnaście! Wracam do domu z nowymi skarpetkami i parą stringów... na tarczy.

I niech mi nikt nie mówi, że nie jestem cierpliwa czy konsekwentna!

P.S. post o dupie Maryny ;)

P.S.2 skąd te instagramowe suchetnice z okrągłymi tyłkami biorą spodnie?!

Dziękuję.

sobota, 31 października 2015

Zakochałam się

Halloween. Dookoła ludzie z krwią pod oczami, pod nosem czy na czole. Plus ja. I mój nienaganny, zrobiony nie dalej niż godzinę wcześniej, makijaż.

Wysiadam z autobusu. Muzyka w słuchawkach mnie niesie. Jakbym grała w teledysku. Zielone światło. Przechodzę na drugą stronę. On.

Na ogół ludzie opisujący miłość od pierwszego wejrzenia mówią o przyspieszonym biciu serca i spoconych dłoniach.

Ja
Pamiętam światło, kolory, minę i kolor oczu. Ja się uśmiecham. Zdaje się, że serce przestało bić a ja przestałam oddychać. Patrzymy sobie w oczy. Widzę ten błysk. Cholera! Jeśli umiałabym malować i namalowłabym mój męski ideał to...pewnie nie byłoby tam roweru. Reszta zgodnie z obrazkiem. Wizualny IDEAŁ. Tracę pewność siebie. On zwalnia. Patrzymy na siebie. Idę dalej i modlę się w duchu, żeby go zobaczyć. Jeszcze raz. Zapamiętać. Odwracam się. Zawraca. Jedzie powoli...

Obyś mi się przyśnił...

I zaczynam tęsknić za albańskim YES or NO. Pewnie teraz pisałabym o pierwszej randce...

piątek, 30 października 2015

Gorączka piątkowej nocy

Rób to, co sprawia Ci szczęście.
Proste co?
A jednak tak mało osób to robi.
Będąc w szczęśliwym momencie życia co jakiś czas dowiaduje się, albo znajduję dowody na to, że moje życie jest..hmm nietypowe? Żeby nie powiedzieć...pojebane.
Ja je nadal lubię! Nie zrozumcie mnie źle!

Impreza. Miały być "tłumy" - jest kameralnie. Mogło być czerstwo, jest zabawnie. Na parkiecie znajduję bratnią duszę. To samo wyczucie rytmu - jeśli nie lepsze. Płynne, miekkie ruchy. Genialne zgranie. Kątem oka widzę, że ci, którzy to widzą...lubią ten obrazek.
Jak nie lubić dwóch wijących się, krągłych gdzie trzeba, damskich ciał?
Tak, damskich.
Bawimy się. Taniec jest zabawą. Razem. Osobno. Ze wszystkimi dookoła. Trochę żartów z rozochoconych wizją trójkąta panów ze wzwodem...
Po kilku godzinach wychodzę wytańczona, szczęśliwa i... zaskoczona. To pierwsza impreza, z której wychodzę z numerem telefonu innej kobiety ;)

Taksówka. Duża korporacja. Możliwe, że już z nim jechałam. Jakieś...min.4 miesiące temu. Mówi, że mnie pamięta, nawet przytacza treść rozmowy... bez pomocy trafia pod mój blok. Jestem zdziwiona.

Jest 4.45. Liczę, że na fali tych zaskoczeń, panowie, którzy o 7 rano będą się przechadzać po rusztowaniu za oknem przyniosą mi śniadanie. A potem znikną. Ot spełnienie mojej coweekendowej fantazji.

Śpijcie dobrze, aż się obudzicie. ;) a później MIŁEGO DNIA :)

środa, 28 października 2015

Czy wypada być feministką?

Zainspirowana jednym z wykładów TED poczyniam refleksję na temat płci. W dzisiejszych czasach nie jest łatwo być kobietą. Wcześniej też nie było lepiej. Czy będzie? Zależy. Od nas.

Rodzimy się i mamy być kruche. Starszy brat ma nas CHRONIĆ. Mamy być schludne i miłe. Mamy się dobrze uczyć. W zasadzie mamy się uczyć bardzo dobrze... bo dziewczynce nie wypada mieć trójki. Chłopiec już może. Szczególnie jeśli jest sprawnym osiłkiem lub atletą.

Jako dziewczynki mamy siedzieć prosto z nogą na nogę. Mamy uważać na zadzierającą się na wietrze kieckę... mamy się zakryć! Bo nie wypada. Na egzaminy, rozmowy kwalifikacyjne itp. mamy stłamsić naszą kobiecość. Najlepiej jest schować ją pod garniturem lub czymś na kształt schludnego worka. Inaczej nikt nie potraktuje Cię poważnie. I tak od młodych lat zaburza się seksualność, poczucie własnej wartości, pewność siebie... Za kilkanaście lat te cechy, a raczej ich brak czy deprawacja, będą wpędzać te kobiety w bylejakie związki lub prowadzić na terapię...

Hej! Nie chcę udawać faceta! Szacunek należy mi się tak czy inaczej! I strój (dopóki nie narusza ogólno przyjętych norm) - nie powinien mieć na to wpływu. Żadnego.

Musimy umieć (a najlepiej lubić) sprzątać. Nikt nie będzie chciał żony, która nie umie zadbać o dom. No i gotowanie. Powinnyśmy mieć to w DNA. Powinnyśmy się w tym spełniać. Jeśli nie gotujesz lub gotujesz źle... Twój mąż pójdzie stołować się do sąsiadki lub koleżanki. A ona, od wspólnych posiłków, może spuchnąć na kilka miesięcy i dać mu dziecko.

Mamy być mądre - ale nie za bardzo. Facet nie może czuć się przy nas głupio. To komplikuje erekcję. Mamy mieć swoje zdanie. Jednocześnie też mamy wiedzieć, kiedy je przemilczeć i postąpić wbrew sobie, bo tak będzie lepiej.
Mamy odnosić sukcesy i robić karierę - ale nie za duże! Czemu? Bo będą mówić, że sukces zawdzięczasz kobiecym atrybutom a na szczyt weszłaś na kolanach. W najlepszym przypadku nazwą Cię karierowiczką lub powiedzą, że idziesz po trupach.

Mamy dobrze zarabiać, żeby mieć za co wyglądać i kupić krewetki dla gości... i piwo dla męża. Może nawet najpierw to piwo - szczególnie jeśli nie wyglądasz. Zarabiać nie wolno kobiecie za dużo. A już na pewno nie więcej niż mąż. A jeśli zarabiasz więcej... to i tak nie wolno Ci o tym mówić. Nie chcesz go chyba wykastrować, prawda?

Masa wyzwań, co? Pewnie! Dodaj do tego huśtawki hormonów, comiesięczny okres albo ciążę. Aaaa i po ciąży najlepiej w 2 tygodnie wróć do rozmiaru 36... przecież celebrytkom się udaje!

Nie twierdzę, że bycie facetem jest pozbawione minusów. W końcu mierzycie się z naszymi hormonami... Od dziecka macie być twardzi, nieustraszeni i nawet jeśli się boicie - nie wolno Wam tego pokazywać. A później panie płaczą, że misio nie jest czuły i wylewny... tak ma zaszyte w biosie, od dziecka...

Dziecko to nie zabawka. To nie lalka do ubierania w najnowszą kolekcję Zary czy Gucci. Każdy gest i słowo rodzica ma znaczenie i może znaleźć odbicie w dorosłym życiu.

Mam mądrych rodziców, których Projekt DZIECKO przebiegł powyżej oczekiwań. Nie byłam dziewczynką, której coś wypada bądź nie. Pozwolili mi smakować i doświadczać, pozwolili podejmować własne decyzje i popełniać swoje błędy. I za to jestem im szalenie wdzięczna. Bo na koniec dnia to ja zasypiam szczęśliwa z podjętych decyzji. A oni? Oni mogą spać spokojnie, wiedząc, że jestem szczęśliwa :) DZIĘKUJĘ.

P.s.: pisane w sukience i w butach na obcasie. Nie jestem smutną feministką w spodniach, która nie potrafi sobie nikogo znaleźć ;)

sobota, 24 października 2015

Remont związku

Od jakiegoś czasu stałam się powiernicą damsko-męskich problemów i wzajemnych żali. I jest to o tyle zabawne, że od roku mieszkam sama i zdaje się, że jestem singielką (mniej lub bardziej ;) ).
Oczywiście doceniam to zaufanie i jak we wszystkim chce być dobra, jeśli nie najlepsza. Dla zapewnienia szerszego spojrzenia na problem - omawiam go z przedstawicielem płci przeciwnej, który szalenie zna się na ludziach. Nie mamy swoich związkowych problemów, więc omawiamy cudze ;)
Oboje szybko stwierdzamy, że remont rzeczywiście potrafi zabić nie jeden związek i zakopać damskie libido głęboko pod ziemią. Wszak seks jest w głowie. A ja, po ubiegłym roku, czuję się ekspertką w temacie związku libido z remontem. Albo nawet braku libido, czy w efekcie... braku związku.
To tak w dużym uproszczeniu.
Nasi znajomi remontują się na potęgę, dostarczając nam przy tym przykładów w ilości godnej socjologocznych badań.
Kobiety są wielozadaniowe. Lubicie to, kiedy jedną ręką robią Wam kawę a drugą prasują koszulę. Możecie jednak nienawidzić tego, kiedy patrząc jak prężycie muskuły, będąc na górze, myślą o tych dwóch kafelkach, których nie chciało Wam się wczoraj przyciąć. Kobiety też nie lubią, kiedy (na chwilę przed wielkim "O") otwierają oczy i widzą tę krzywo położoną tapetę.
Później pojawia się myśl: skoro wszystko w tym domu robimy na tzw "odpierdol" to może tak zrobię Ci loda. Na chwilę przed końcem dam Ci krem i chusteczki i powiem- dokończ sam albo ja zrobię to jutro, bo... (tu wstaw dowolną wymówkę) np. zaraz będzie Na Wspólnej...
Jak w każdym badaniu muszą być hipotezy i wnioski.
Hipoteza: samodzielnie wykonywany remont ma negatywny wpływ na damsko-męskie relacje. POTWIERDZONA.
Sprawa komplikuje się wprost proporcjonalnie do ilości wystąpień "nie dzisiaj" i "jutro to zrobię".
Wnioski: tu pozwolę sobie zacytować męskie podsumowanie badań: "im kobieta jest szcześliwsza, tym lepszy jest Orgazm (autorka: celowo przez wielkie O). Im lepszy orgazm, tym lepszy status superman'a otrzymujesz. To z kolei zwiększa Twoje poczucie pewności siebie, które przekłada się na lepszą pracę, praca na wynagrodzenie. A wynagrodzenie sprawia, że Twoja firma staje się atrakcyjna dla przyszłych pracowników".
Mocny związek przyczynowo-skutkowy, co? :)
Panowie, macie moc i jak widać - wiele od Was zależy :)
Mam nadzieję, że jutro, na koniec dnia, Wasze listy rzeczy do zrobienia będą odhaczone.
I zmiana daty na kolejny dzień NIE jest rozwiązaniem!

wtorek, 20 października 2015

Co było w mojej kawie?

Jest 20.30. Wtorek.

Ogarnęłam social media. Ogarnęłam mieszkanie. W zasadzie sobotnie porządki są już za mną. Na pralce stoi szklanka wody mineralnej na rano. Nie, nie prognozuje kaca. Nie ma po czym. W kuchni w kubku torebka herbaty czeka na poranny wrzątek. Eliminacja zbędnych o poranku czynności.
Pośpiewane. Potańczone. Za zimno na bieganie. A energii mam tyle, co elektrownia atomowa! A skupiona jestem tylko pod względem fizycznym. W sensie jeszcze się nie rozpłynęłam...
 
To już drugi dzień. Serio zaczynam się zastanawiać czy ktoś mi czegoś do jedzenia nie sypie...?!
W pracy. Przecież nie w domu. Tu nie ma kto.

Ale w pracy? W czasie napięcia przedmiesiączkowego mogłabym się raczej spodziewać diazepamu, melisy, nawet środków na przeczyszczenie... jednak to ma inne działanie, raczej ;)

Dopalacze? Sklepy pozamykane. Dostęp chyba trudny. A i dawka jakaś przyzwoita.  Ktoś by się musiał na tym znać. W końcu ciągle żyję. Albo amator...bo cel był inny...

Hmm narkotyki? Działanie bliższe temu, co się ze mną dzieje... koks, kryształki czy amfetamina? Hmm czy to może mieć sens? Niby się lubimy, ale nie sądzę, żeby ktoś aż tak chciał we mnie inwestować ;)

Popadam w paranoję. Za dużo ostatnio Korwina i Macierewicza...
Dodałbym puentę, ale aktualnie moje myśli są już w Warszawie, Wilnie, malują się na urodziny i zjadłabym smalec. W piosence coś o wiśniach. Aaa szarlotka! Miałam przepis znaleźć. To pa!

niedziela, 4 października 2015

Sobotnie rewolucje

Jest sobota. Chciałabym, co? Pewnie, bo jest poniedziałek, rano. ;) Jednak napiszę o sobocie.

Prozaiczna czynność, z resztą niezbyt lubiana - wyrzucenie śmieci - pozwala mi rozpocząć dzień komplementem.

Wychodzę. Koszulka z dekoltem, opaska. Wszystko trochę pin up. Zaraz mam gotować, a wtedy lubię czuć się inaczej niż jak kura domowa. Jak już podchodzę do kuchenki...jestem ubrana kobieco albo niekompletnie ;) idąc za teorią "nawet ubrana pachniesz seksem" - mogłabym gotować w roboczych drelichach ;)

Śmieci. Koszulka. Na dziesiątym piętrze pootwierane okna, jakiś burak wietrzy łokcie na parapecie. Raczy swoją muzyką pół osiedla. Playlistę ma bogatą we wspomnienia jak jarzynowa na szkolnej stołówce, która pamięta pomidorową z poniedziałku, grzybową z wtorku i brulselkę ze środy...
Nagle słyszę "ej fajne piersi"...i udaję, że nie słyszałam. Dotychczas myślałam, że są zdecydowanie za małe, żeby ktoś je dostrzegł z 10.piętra. ;)

Jutro biegnę 10km. Jeszcze nie wiem, że będę równie dumna co zaskoczona swoim sukcesem. Tymczasem topię tłuszcz. Nie swój. Nie z Chodakowską. Smalec topię - na pierogi.
W tym momencie nie mam pojecia, że zrobimy ich z 50. Nie wiem też, że odkryję, że gotowanie z może być jeszcze przyjemniejsze niż gotowanie dla. ;)

piątek, 2 października 2015

Zakupowe refleksje społeczne

Poszłam na zakupy. Jak zawsze była to okazja do poczynienia obserwacji.

1. Mężczyźni
Są jeszcze na tym świecie mężczyźni, na których chce się zawiesić oko. Nie dlatego, że czekasz na moment, w którym jego twarz zacznie zmieniać kolory na znak niedotlelnienia mózgu, na skutek noszenia zbyt ciasnych spodni...
Badania podają, że aktualnie na 100 panów w Polsce (szczególnie w dużych miastach) przypada 111 kobiet. Po odjęciu impotentów i kastratów noszących rurki - sprawa zakrawa o klęskę nieurodzaju.

Widziałam dwóch mężczyzn dzisiaj podczas zakupów. Jeżeli pierwszy z nich ma partnerkę, która ma walorów estetycznych choć w połowie tyle, co on - chcę zobaczyć ich seks-taśmę. Serio.

Widziałam też kilku takich, o których byłabym się potknąć, których ominięcie szerokim łukiem to za mało. Dlaczego? Bo boję się, że ich pizdowatość może być zaraźliwa a wspólne stanie zbyt długo w jednej kolejce może zsynchronizować nasze cykle miesiączkowe!

2. Akcja lato - akcja zima.
Na lato każdy robi formę. "Każdy". Ja swoją spotkałam po lecie, ale jeszcze przed urlopem. I szczodrze zaliczam sobie plusika ;)
W zimę jest zimno (ta daaa! Szok,co?). Zima jest jak małżeństwo. Można już tyć, zapuścić się i zdziadzieć. To też sklepy przychodzą z pomocą. Oprócz depresyjnych kolorów serwują opasłe worki, maskujące owersajzy (uwielbiam ponglisz!) i swetry jak po starszej siostrze. Nie, kurwa nie! Odmawiam bycia modną w tym sezonie.

3. Małolaty
Ja nie wiem skąd te nastoletnie kurwiszcza biorą pomysły na te geometryczne albo graficzne brwi! Nie wiem czy robią to tuszem z drukarki, taśmą izolacyjną czy markerem. I skąd pomysły na te kanciate kształty, albo kreski po samą skroń?! Szablon do tego musi być dostępny w castoramie i to w korzystnej cenie, bo to jest zbyt popularne, żeby było drogie...
Serio mnie to przeraża. Panowie, pierwsze randki - tylko na basenie. Może Joker kryje w sobie fajną dziewczynę..?

Jeszcze jedno. Te, które mają pryszcze vel trądzik nie malują tych fresków na czole.
Wniosek? Gdybym miała teraz córkę w tym wieku...każdego dnia modliłabym się o jej pryszcze. Dawałabym jej jakieś pseudokosmetyki, mówiąc, że to kolejny genialny środek do walki z tym problemem. W końcu nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg! Prawda? :)
Matka & córka - great team.
Co tu dużo mówić...matką będę świetną!
;)
P.s.: nic nie kupiłam.
P.s.2: sushi się nie liczy - nie jestem gejszą, żeby się w sushi "ubierać".

niedziela, 20 września 2015

Jesienna presja randkowa

Jesień idzie.
Jeszcze jej nie widać. Ale jest blisko. I jak co roku o tej porze widać trzy symptomy zwiastujące jej nadejście.

1. Psy zmieniają sierść na kolekcję jesień-zima 2015/2016.

2. Rozpadają się związki (które na ogół od jakiegoś czasu i tak były fikcją). Czemu teraz? Bo jedni wierzyli, że wspólne wakacje odświeżą uczucie. Innym szkoda było zaliczki wpłaconej na wspólne wakacje. A jeszcze inni po wakacyjnej sielance w wersji all inclusive zderzyli się z trudem podziału domowych obowiązków (tym razem w modnej wersji DIY czyli Do It Yourself).

3. Dookoła pojawia się randkowa presja.

Biorąc pod uwagę sobotnie wydarzenia - jesień już blisko! Oświadczyny po 30-sekundowej konwersacji. Później próba popełnienia niebanalnego komplementu...o butach (z prologiem na miarę Mickiewicza)!
I taki oto dialog:
On: rok singielka? Gdzie jest haczyk?
Z anielskim uśmiechem i obłędem w oczach uniosłam wskazujący palec, aby pokazać głowę.
- Znam dobrego psychologa - powiedział jakby chciał zainwestować w swoje szczęście opakowane moim ciałem albo poczuł nagłą chęć niesienia pomocy.
- Nie trzeba, jestem pod opieką psychiatry - odpowiedziałam, licząc, że nie dojdziemy do pracy, hobby i ulubionego koloru.

Jednak widmo jesieni nadal kazało mu rozmawiać o kawie i cechach idealnego partnera...
Idzie zima. Długie wieczory. W romantycznych komediach to idealny czas na wspólne picie grzanego wina przy kominku i noszenia zestawu: wełniany sweter, skarpety i stringi... :/

Ale ta, zakodowana w biosie naszego mózgu, potrzeba spędzania czasu z kimś bliskim i tylko dla Ciebie - wcale nie wynika z amerykańskiej kinematografii... ona historycznie została ugruntowana w naszej polskości. Wszak już posidacze ziemscy mieli swoich parobków, których zadaniem było zagrzać swym ciałem pierzynę. Nim pan w szlafmycy wróci - miała być ciepła!

Zgaduję, że o to może chodzić niektórym...ciepłolubnym ;)
Ale to nie jest tak, że tak bez przygotowania wsiadam na czołg (do czołgu?) i jadę walczyć z potrzebującymi drugiej połowy... nie. Ani nie walczę ani nie bez przygotowania ;)

Quirkyalone.
Słowo na niedzielę. Bo wczoraj znalazłam. Poczytałam.
Podpisuję się każdą kończyną swego ciała!
"Quirkyalone – pochodzący z języka angielskiego neologizm określający osobę żyjącą w pojedynkę i przedkładającą taki rodzaj życia, nad szukanie partnera tylko po to, aby żyć w związku i uniknąć samotności. Jednocześnie jednak taka osoba nie ma nic przeciwko stałym i sformalizowanym związkom.
(...)
we współczesnych społeczeństwach istnieje "tyrania bycia w związku", narażająca osoby żyjące w pojedynkę na nieprzychylne komentarze czy krępujące pytania. Z tego powodu nad życie rodzinne przedkładają spotkania towarzyskie w grupie znajomych (...)".
Źródło: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Quirkyalone

Tymczasem idę zgubić się w moim dużym łóżku i śnić o ludziach szczęśliwych, kompletnych. O ludziach, którzy potrzebują innych by inspirować i dać się inspirować. Aby pokonywać słabości i rozwijać się wzajemnie lub razem.
A nie po to, by dopełniać kimś swoje braki, ułomności i dalej je mieć i nic z nimi nie robić...

Mam alergię na "drugą połówkę" (jeśli nie mówimy o alkoholu)!
Dopełniać to można rum wodą, robiąc mohito!

Albania to kobieta

Nie było mnie trochę. Fakt.
Urlop ma swoje prawa. I nawet mimo tego, że miałam w głowie kilka gotowych tekstów wolałam dać im odpocząć.

Teraz, kiedy głowa delikatnie pobolewa od Albańskiego wina, a w ustach miętoszę albańską figę myślę sobie, że to był udany czas.

Nie napiszę niżej turystycznego poradnika dla szukających informacji o Albanii. Spokojnie.

Kraj szalony i pełen kontrastów. Ciężki do zrozumienia. Z Albanią jest trochę jak z kobietą...nie trzeba rozumieć. Trzeba zaakceptować i ewentualnie pokochać.

Bo jak zrozumieć stragan jadący po plaży, napędzany siłą silników dwóch kosiarek, czy sens sprzedawania na plaży obszytych cekinami firanek? No jak?! Jak zrozumieć bezrobocie i fakt, że bodajże 70% aut w Albanii to Mercedesy? Za nimi Range Rowery, Porshe czy Audi. 7 dni. Najgorsze auto jakie widziałam? Golf 3. Niemiec płakał jak sprzedawał.

Dla kogo ta Albania?
Dla młodych kobiet o oczach w kolorze innym niż coca cola. I rozmiarze do 38. Zdecydowanie.
Jeśli Twoje BMI jest powyżej normy i w dodatku nie czujesz się z tym dobrze...wybierz inne miejsce. Serio.
Albania to kraj zgrabnych, zadbanych kobiet. Drobnych. W depresję można wpaść nie widząc żadnej przytytej Albanki. Złość trawi człowieka widząc, że najgrubsza w grupie nosi zaledwie 40. ;) serio, szukałam grubych Albanek!

Dla polskich mężczyzn. Obowiązkowo! W formie turnusów edukacyjnych. Dlaczego? Albańscy panowie, bez wzgledu na wiek czy stan posiadania, są niesamowicie zadbani! ❤ PRZYSTRZYŻENI! Zawsze! Bez zapuszczonych, wchodzących na uszy czy nie dających się już ułożyć kudłów! Idealnie wyczesani, ufryzowani jak z żurnala :) często w pięknych koszulach - nie tylko do pracy.

Czego jeszcze mogą uczyć polaczków? Konkretów. Nie ma szarego - jest czarny albo biały. Nie ma "zobaczy się". Jest tu i teraz. Są mistrzami konsekwencji i uporu. I ekspertami w zadawaniu pytań typu "yes or no?". Tu żartuję akurat, bo bywało to męczące... ale myślę, że taki turnus mógłby wyplenić trochę mamałygowatości z naszych rodzimych samców :)

Za to już na lotnisku w Polsce poczułam ferię mieszających się ze sobą perfum. A perfumowych woni mi brakowało... Zobaczyłam rozczochranych panów, skarpety w sandałach... Rozmiary 44 i więcej... opięte chińską wiskozą, podkreślającą każdą fałdkę polskiego dobrobytu kulinarnego...

Uśmiechnęłam się do myśli: "bo to Polska właśnie!".

Dzień dobry :)

czwartek, 27 sierpnia 2015

Gorące komplementy

Różne teksty na podryw przerobiłam w życiu... bo i żyje nie od wczoraj.


Od "ej, tam jest rozkładający się kot! Chcesz zobaczyć?", przez "skończyłaś liceum czy technikum?", "masz takie ładne oczy, że nie mogą być prawdziwe. Któreś z nich jest szklane?", aż po "będziesz moją żoną" czy ostatnie "ostatnia fota- kosmos! emocjonalny orgazm :)".
  
Mój guru relacji damsko-męskich powiedział kiedyś: "nie masz pojęcia jak trudno jest facetowi powiedzieć komplement ładnej dziewczynie!". Spytałam z jakiego powodu. "Ona wie, że jest ładna i słyszała to już wiele razy. 'Jesteś piękna' nie zrobi na niej wrażenia".
  
Myśli te wpadły mi do głowy na chwilę przed randką zapowiadającą się gorąco i wilgotnie...

Eksperci mówią, że jeśli myślisz o kimś poważnie - musisz wstrzymać pójście do łóżka na min. 6 miesięcy. Wszytko po to, żeby się lepiej poznać (zanim hormony szczęścia namieszają Ci w głowie) i zwiększyć szanse na długowieczność zwiazku. 
  
Chrzanię to! Dzisiejszy trójkąt wcale nie ma trwać wiecznie! Theraflu zawsze podgrzewa atmosferę i lądujemy razem w łóżku. On (kubek theraflu), ja i gorączka.
  
Czy w tej sytuacji mogę wyglądać dobrze? Osobiście - nie sądzę. Jednak pewien pan miał teorię, że gorączka zmalowałaby bardziej seksowny makijaż niż Maxineczka czy pan Samer Khouzami. Spoko, też byłam zdziwiona tą fantazją... otóż wedle tej teorii kobieta z gorączką ma oczy szkliste, lica rumiane i usta nabrzmiale kolorem malin. Włos zmierzwiony dopełnia obrazka na wzór kobiety po iście udanym współżyciu.
Teraz rozumiesz? :)
  
Wracając do mnie... otóż śpię sobie po mojej randce. Fakt, jest południe. Ktoś mnie budzi. Otwieram drzwi.
Ja: włosy w 4 strony świata, rumieńce na twarzy, oczy przeszklone, tunika z pandą, której uszy zakrywają brak stanika. Skarpetki.
Czyli obrazek na miarę playboya lat '80.
Kominiarz: krok w tył, uśmiech "oooj jeezuuu, pani to chyba zdrowia życzyć nie muszę!".
Wracam do łóżka i śmieję się w głos. 

Nadal nie wiem czy to był komplement...

wtorek, 11 sierpnia 2015

Przytojna jakość

Dużo się mówi o tym, że aktualnie konkurencja na rynku nie polega na walce na produkty. Orężem jest teraz jakość. Jakość obsługi klienta. I to, co 2 lata temu było efektem wow, dzisiaj musi być stałym elementem relacji. Tyle teoria.

Praktyka jest taka, że lubię owoce. Od ponad miesiąca miksuję je w różnych konfiguracjach. Jakość owoców jest ważna. Tak jak ważna jest dla mnie jakość obsługi. Jeśli mam ochotę na kwaśne - dodam soku z cytryny. I nie potrzebuję do tego kwaśnej miny ekspedientki. Więc idę tam, gdzie owoce i ekspedientki się do mnie uśmiechają.

Ten sklep daje mi więcej niż owoce. Więcej niż alkohol ;) pewnego razu daaawny znajomy zabrał mi tam zakupy i odniósł pod klatkę przy okazji odprowadzając. Innym razem starszy pan wybrał się ze mną na spacer w deszczu, też pod klatkę. Tym razem niosłam sama. A dziś...a dziś znowu bonus :)

Dwoje drzwi. Obok siebie. Otwiera je fotokomórka. Pan, z którym od dłuższej chwili wymieniałam mniej lub bardziej skryte spojrzenia, wybiera te dalej. Drzwi przede mną otwiera ten sam pan, machając czymś przed czujnikiem. Kiedy podchodzę - sklep stoi otworem. Ot, fotokomórkowy dżentelmen :) kiedy podchodzę do kasy stoi już dawno w kolejce "tyłem do kierunku jazdy". Mnogość luster w sklepie powoduje, że gdzie by nie przenieść wzroku to i tak spoglądamy na siebie nawzajem. Uśmiech.
Kiedy wychodzę - czeka na zewnątrz. Telefon. Rozmawia. Idę. Odprowadza mnie i kiedy nasze drogi się rozchodzą...znowu wymieniamy się uśmiechami :)

Zdaje się, że mam przystojnego sąsiada na osiedlu ;)

Z pewnością takiej jakości obsługi oczekuję. Mogę sama nadal nosić zakupy, ale niech moje oczy cieszą nie tylko dorodne brzoskwinie i zwiększające libido borówki! :)

P.s.: psychoanaliza wykonana na podstawie zakupów mówi, że mieszka sam ;)

środa, 5 sierpnia 2015

Źródło życiowej energii

Wiele razy słyszałam pytania o źródło mojej siły, uśmiechu czy pozytywnego nastawienia. Dzisiaj już znam odpowiedź.

Odpowiedzią są niesamowicie silne kobiety dookoła mnie, nastawienie do życia i mieszanka genialnych genów. Wiem, że nie brzmi skromnie ;)

Dwie babcie 92 i 68 lat, mama (mówi, że ludzie tyle nie żyją). Kobiety silne, pełne optymizmu i nadziei. Kobiety, które mimo wielu trudnych życiowych doświadczeń nadal nie utyskują na swój los, wierzą w ludzi i nadal obdarzają ich uśmiechem.

Kobiety, które wiedzą, że mają wpływ na ludzi w swoim otoczeniu. Dbają, aby ten wpływ był wyważony i tylko pozytywny. Ciągną każdego w górę - nigdy w dół. I zawsze zostawiają przestrzeń dla autonomii, podejmowania wlasnych decyzji. Zawsze wspierają te decyzje. Zawsze.

Jedna z nich: traciła i odzyskiwała przytomność po pogrzebie swojego męża, kiedy zobaczyła nas ze łzami u boku jej łóżka. Ścisnęła dłoń. Drugą ręką sięgnęła płaczącej obok twarzy. Resztką sił. "Czemu płaczecie? Przecież ja jeszcze nie umieram". Jak zawsze, mówiła prawdę, resztką sił unosząc kąciki ust ku górze.

Młodsza, kiedy nazwała raka kolegą a później współlokatorem - wiedziałam, że da radę. Kiedy było po wszystkim - pojemnik na końcu drenu nazwała piersiówką :) wywołując u mnie nie małe zaskoczenie! Nam też było trudno, ale ona zadbała, aby nie dokładać nikomu stresu. Dbała o innch - w takiej sytuacji!!

Trzecia z nich zawsze przypomina mi o moich zasobach, które są wystarczające, aby pokonać wszystko, czym los we mnie rzuca. Parcie do przodu na miarę czołgu, opanowanie godne Barracka Obamy i stand up'owy humor mam z pewnością po niej. Aktualnie wychowuje kolejną silną babkę, która w wieku 10 lat miała zdolności na miarę Ewy Drzyzgi! Kiedy zobaczyła dokuczającego jej w szkole chłopca razem z mamą - podeszła aby z nią porozmawiać. Jak zawsze w takich sytuacjach okazało się, że pani nie wie, że syn jest niegrzeczny. Co usłyszała? "Może powinna pani w końcu usiąść i porozmawiać z synem skoro nie wie pani co u niego?". Pani odpowiedziała tylko meldoyjnym "yyyy eee yyyy". I szczerze mówiąc - absolutnie się jej nie dziwię!

Wasz uśmiech, nastawienie i historie mają wpływ na ludzi dookoła. Warto o tym pamiętać, kiedy będziecie znowu karać cały świat swoim złym humorem.
Hej, uśmiechnij się dziś do kogoś nieznajomego - zaczerpnij energii z odwzajemnionego uśmiechu lub śmiej się na widok zaskoczonej miny :) spróbuj! Ten antydepresant jest za darmo i bez recepty! :)

Miłego dnia :*

niedziela, 2 sierpnia 2015

Życiowe melodie

Czasem życie daje nam sygnały, które trudno zignorować.

Kiedy rok temu rozważałam sens dalszego istnienia mojego zwiazku, zupełnie obcy mi człowiek kilkoma pytaniami doprowadził mnie do decyzji. Kilka prostych pytań, dwie ptoste prawdy objawione. Równo rok temu.

Dzisiaj zupełnie kompletna, szczęśliwa i w tym momencie życia - spełniona - przyjmuję nowe znaki.

Spakować się i wyjechać. Za miłością.

Kto mnie zna, ten wie, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby to zrobić. Serio.
Najdłuższy, najbardziej trwały zwiazek stworzyłam z moją pracą. W tym czasie przerobiłam dwóch mężczyzn. I cztery stanowiska.

W tym roku poznałam masę fajnych, ciekawych ludzi. Pełnych pasji. Ambitnych. Ludzi, którzy mogą być doskonałą inspiracją.

Jak tu nie odebrać wiadomości?

Nr. 1 Doktor wyjeżdżający do Irlandii.
Sygnał nr 2: Fan sportów ekstremalnych i genialny tancerz. Człowiek, który pomógł mi pokonać strach i przekuć go w przyjemność - Polak, na codzień - Anglia.
Wskazówka nr 3: Erazmusowy przystojniak o maślanych oczach i czarującym uśmiechu - rodowity Włoch.
Komunikat nr 4: Wizualnie: młodszy brat Bradley'a Cooper'a. Świetnie śpiewający facet, który o 5 rano przy wschodzie słońca łapał moje żarty i bawił nieskończenie - Szwed, bo lubię Ikeę.
5.
I kiedy tańczę sobie w pełni swojego muzycznego spełnienia...dostrzegam dobrze wyglądającego mężczyznę, który zdaje się kontemplować to, co widzi. Jego pytający wzrok trafia na moje usta kiedy, zgodnie ze słowami piosenki wyśpiewuję Come and get it. Mrugnięcie okiem. Kiedy powieki się podnoszą - jego ręką już łapie moją i zaczynamy tańczyć. Czyny, nie słowa :)

Kiedy mówi (tym razem po polsku), że większość czasu spędza we Włoszech, gdzie mieszka i pracuje, mam ochotę położyć się na parkiecie i zrobić biedroneczkę.

Losie słodki, serio? Serio w tym kraju nic na mnie nie czeka dobrego? Bawi mnie to. Jeszcze mnie bawi ;)
W mojej głowie: ta melodia.

P.S.: jest 5.45. Wygladam dobrze. Czuję się świetnie. Skończyłam pisać. Szalenie wcześnie zaczynam ten poniedziałek.

P.S.2: losie drogi, lepiej miej coś pozytywnego dla mnie dziś :)

P.S.3: uśmiechajcie się dużo :) życzę Wam samych powodów do radości!

środa, 29 lipca 2015

Równowaga musi być!

W przyrodzie musi być równowaga.

Znany tekst, prawda? Wrócę do niego później.

Czasem w życiu jest tak, że pewnych rzeczy ma się...jak to mówią- pełny chuj. Przemawia do mnie ta metafora, mimo że nie mam pojecia jak to może się objawiać. Nie wiem też czy z medycznego punktu widzenia jest to możliwe. Moja anatomiczna budowa nie pozwala mi tego sprawdzić. Przynajmniej nie w tym wcieleniu.

Różni ludzie różnie reagują na ten stan. Jest kilka rzeczy, które rzeczonym ludziom pomagają a ja...nie umiem ich robić.

Czasem myślę, że może powinnam zapisać się na kurs uskarżania się na swój los, warsztaty z werbalizowania mniej lub bardziej wyszukanych kompleksów lub korespondencyjny kurs płakania (mój słownik nawet nie podpowiada tego słowa!) do utraty tchu.

Myślę, że ludziom w moim otoczeniu byłoby łatwiej. Może nawet przestaliby przypisywać mi bezduszność, brak serca czy twardość, której nie skruszy nawet Calgon.
Chociaż trudno udowodnić im, że się mylą ;)

To, że nie łamię się publicznie nie znaczy, że nie mam problemów, dylematów, bolączek czy innej życiowej kolki.

Bardzo mi pochlebia chęć uzyskania mojej opinii w ważnej dla kogoś sprawie, mogę pomóc. Jednak przyroda kocha równowagę. Jeśli wrzucasz mi na głowę tylko swoje czarne dni, żale, smutki i kilogramy frustracji... nie wiesz co to równowaga.

Jakoś nie widzę osób chcących podzielić się swoim orgazmem czy przynieść butle gazu rozweselającego. W okularach i bez. No nie widzę! :)

Równowaga jest ważna w każdej dziedzinie życia. A balansowanie pomiędzy smutkiem i szczęściem to właśnie - życie.

P.S.1: Porad udziela się za co łaska*

P.S.2: nie, nie miałam nikogo konkretnego na myśli. Wiecie, że bym Wam powiedziała albo już powiedziałam :*

*nie mniej niż 0,5l / jeden posiłek / masaż czy inne, wspólnie uzgodnione formy wywoływania uśmiechu

wtorek, 28 lipca 2015

I ślubuję Ci...

...miłość (1),
...wierność (2)
...i uczciwość małżeńską (3).

1. Sprawdziłam. Wikipedia ma takie hasło.
Zaciekawiła mnie endokrynologia miłości. Opisuje szereg zmian hormonalnych jaki wywołuje w nas "stan zakochania". Co ciekawe te same reakcje wywołuje strach i stres. W nieco ponad połowie przypadków poziomy hormonów wracają do normy w ciągu 3-8 lat (choć mogą również wcześniej).

Fajnie, że ktoś może mi obiecać, że namiesza mi w hormonach i nie musi do tego być lekarzem. Spoko. Bardzo.
Nie żebym miała coś przeciwko doktorkowi ;)

2. Wracam do googli. Bawię się dobrze. Po wpisaniu WIERNOŚĆ TO... pojawia się "wierność to taka psia choroba". Po wpisaniu CO TO JEST WIERNOŚĆ google kończy sentencję dodając CO TO JEST WIERNOŚĆ i jakie są jej zagrożenia. Najwidoczniej ktoś szukał usprawiedliwienia. Nie raz. I nie jeden KTOŚ.

3. Katolicki tygodnik Niedziela na swojej stronie na ten temat napisał tak wiele, że w połowie tekstu chciałam popełnić samobójstwo...

Tyle o przysięgach, bo słowa w tych czasach są niewiele warte. Dlatego z uporem maniaka powtarzam CZYNY! NIE SŁOWA. 

O tym jak słowa, przysięgi i miłosne wyznania potrafią być mało warte pisałam tutaj.
O tym jak pstryknąć w nos...poniżej.


#Mojawina #mojabardzowielkawina

poniedziałek, 20 lipca 2015

Karm mnie i mów, że jestem piękna

Przez żołądek do serca - tak mówią. Podobno prościej jest nożem, przez klatkę piersiową. Do mnie też trafia ta teza. Chociaż z drugiej strony w życiu nie chodzi o to, aby było łatwo.

Popełniłam teorię, że moje okna są wystarczająco brudne, aby nie używać rolet, chodzić nago i nadal czuć się swobodnie. Maskująca warstwa plam ułożonych w moro mozaikę już tam jest.

W przypływie energii podejmuję po 20.00 trud przywrócenia moim oknom cywilnego stanu. Woda, płyn. Krótkie szorty. Wmawiam sobie, że wyglądam równie dobrze jak Beyonce w Why Don't You Love Me. W tej części, w której ma jeszcze makijaż na miejscu.

Zaczyna mnie nurtować pochodzenie plam na parapecie w sypialni. Ja je płynem, a one śmieją mi się w twarz i nie ustępują.
Po 21.00 jest po wszystkim.

Dwa dni później historia rodzinna rzeczonych plam staje przede mną. Otóż na moim parapecie pojawiła się KROMKA Z MASŁEM. Dokładnie tak! Gdyby to był kebab (bo pizza się nie zmieści przecież) i/lub zimne piwo... uznałabym, że ktoś szuka drogi do mego serca. Romantyczny, parapetowy podryw.

W tej sytuacji jednak moje nadzieje rozpływają się w tempie wprost proporcjonalnym do tempa topnienia masła w 30-stopniowym upale. A dokarmianie przy użyciu parapetu uznaję za zwykły akt wandalizmu.

#nottodaysatan #nottoday

poniedziałek, 13 lipca 2015

Do raju drogą z tłuczonego szkła

Ranek zaczynam od wstania z prawej strony łóżka. Profilaktycznie. Nie jestem przesądna, ale nie ma co kusić losu. Nikt nie chce, żebym w poniedziałek wstała lewą nogą.
Od rana jednak jestem pozbawiona energii. Później dochodzi już tylko frustracja. O co? O wszystko w zasadzie.
Cierpliwości mam tyle, co koleś spacerujący pod amerykańską ambasadą obwieszony trotylem.
Próbowałam już czekolady. Nie działa na mnie.
Przetrwałam pracę. W tramwaju wcale nie przeszkadza mi pan, który myśli, że jest radiem. Pan, który pół świata poinformował o tym, że "ona wystawiła moje rzeczy za drzwi i wymieniła zamki" też nie. Chce spać. Odwołuje plan dnia.
Wchodzę do domu i rozbieram się od progu.
Ten moment. Pachnąca pościel otula moje ciało. W zasadzie jestem w raju. Mogłabym. Mogłabym, gdyby nie skurwiały posiadacz wiertarki! 5minut ciągłego wiercenia! Podejrzewam, że zainspirowany twórczością Albrechta Dürera i jego miedzio i drzeworytami postanowił odpierdzielić swój własny ryt...w betonie!
Czekam na te wycieczki! Legendarne sosnowieckie BETONORYTY! Twarz Katarzyny W. uwieczniona w PRLowskim betonie!
Skończył.
Mogę śnić. Szybko. Zanim przejdzie do poprawek albo złapie nową wenę!
P.S.: zawsze miałam problem z rozumieniem współczesnej sztuki.

wtorek, 7 lipca 2015

Oszukać przeznaczenie

Wśród najbliższych mi osób powstała ostatnio teoria. Dopadł nas zły czas. Trochę jak przyjaciół z Oszukać Przeznaczenie.

Zaczęło się spektakularnie od zniknięcia auta. Towarzysza wielu wycieczek. Świadka wielu muzycznych występów - różnej jakości. I miejsca kilku selfie.
Szkoda. Ale podobno to tylko rzecz... a jeśli rzecz jest ubezpieczona "nawet od tego, że kot Ci nasra na maskę" (wielbię Cię za ten tekst!) to my już nic zrobić nie możemy więc martwić się nie wolno.

Dzień spokoju.

Kolejny poranek. Dziwne dźwięki o poranku nie wróżą udanego dnia. Szczególnie jeśli sąsiedzi uruchomili wodotryski na Twojej ścianie. Szósta rano. Dzień dobry.

Dzień spokoju.

Kiedy gotujesz dla bliskiej, ważnej dla Ciebie osoby wkładasz w to serce. Serce - nie szkło. Bum! Kto by się spodziewał, że żaroodporne naczynie może eksplodować w piekarniku? Smacznego.

Moja kolej.

Zupełnie w skrócie: jedna babcia rak, druga zawał. Wszyscy żyją, będzie dobrze. Ale taka kumulacja newsów to i u mnie wywołuje wzmożone wydzielanie kortyzolu... do tego stopnia, że postanawiam biegać o 22. I w trakcie wpada mi myśl: kurwa, ten dzień jest tak słaby, że tylko jakiegoś zboczeńca brakuje na tej trasie! Rozglądam się nerwowo.
Przyznać muszę, że po takich wieściach człowiek, który podchodzi do mnie z życiowym problemem w postaci "moja dieta nie działa", "mam zły dzień, bo buty nie pasują mi do torebki" przypomina mi, że zawsze chciałam komuś złamać nos. W takiej chwili przestaję słuchać. Widzę jak rozmówcy cieknie krew z nosa. Powoli. Co z tą dietą?

Niezmiennie jednak życzę wszystkim w koło, żeby metka wystająca spod t-shirta była ich jedynym życiowym problemem. I żebym tylko takie problemy pomagała rozwiązywać.

Tak czy inaczej, jak mówi (?!?!) najbliższy memu sercu przyjaciel: często nie mamy wpływu na to, co wpada do naszego życia i na to, czym to życie w nas rzuca. Mamy jednak wpływ na to, jak reagujemy na te zdarzenia i co z nimi dalej robimy.

Czyny, nie słowa! Trzeba działać! :)
Jeszcze zaspana, ale pełna dobrej energii życzę miłego dnia! :)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Być kobietą

Kapiel.
Z pianą. Oczywiście.
Peeling.
Po kąpieli krem przeciw zmarszczkom. Mówiłam już, że muszę się dużo uśmiechać, żeby nie wyglądać sukowato, prawda? To ma swoją cenę. Grzecznie aplikuję.

Balsam po opalaniu. Krem antycellulitowy.
Zerka na mnie odżywka do rzęs. Jestem niewzruszona.
Sięgam po próbkę jakiegoś rzekomo  naturalnego cudotwórczego olejku na blizny. Jedna, druga...
Z wymówką w spojrzeniu spoglądam na krem do biustu. Po ki chuj to kupiłam w ogóle?! Marketing.  Wrrr...
Durna baba.

Zerkam jeszcze na jagodowego krwiaka na mojej nodze i częstuję go czymś z apteki. Czymś, czego zakup kosztowal mnie przyjęcie spojrzenia "chłop panią leje??" i kilka złotych. Cóż, oby pomogło, bo kolejnego dnia nie ukarzę tyłka spodniami w 30-stopniowy upał!
Krem do ust. Do rąk. Do stóp mam koło łóżka. Praktycznie - żeby nie robić śladów na podłodze.

I niby na jakiej podstawie myślałam, że jestem niebrzydka czy odporna na reklamy?! I pomyśleć, że kiedyś Nivea i mydło wystarczały, aby być i czuć się piękną.

Durne babskie hormony!
Przecież muszę kogoś winić :p
Kleopatra idzie spać. Dobranoc.

wtorek, 30 czerwca 2015

Co ja mogę?!

Zaczynam dzień od "cześć, ładnie wyglądasz".

Dziękuję. Mały sukces, którego dzisiaj potrzebowałam. Szczególnie po tym jak wczoraj moje włosy postanowiły przypomnieć mi, że nie wszystko w życiu musi mi się układać. W międzyczasie okazało się, że kompletnie straciłam umiejętności. Mój makijaż nie chce wyglądać inaczej niż zrobiony z zamkniętymi oczami lub przez dziecko...

Zaraz po tym niby pozytywna informacja, a jednak zepsuła mi humor. Moje ulubione spodnie nie biegały ze mną. Fakt. Problem w tym, że pamiętają jeszcze zimowe kilogramy i nigdzie ze mną nie pójdą.

Przebieram się. Czwarty raz. Wychodzę.

Później z wizerunkowych katastrof już tylko dwie. W większych odstępach czasu. A że od rana mialam ich kilka zaczęłam się uodparniać. Ewolucja emocjonalna. Człowiek się łatwo adaptuje jednak.

Bo niby czemu miałabym się złościć, kiedy mężczyzna rozbawia mnie tak, że łzy atakują poranny makijaż. Przecież i tak go nie lubiłam. Makijażu. Nie mężczyzny.
Mężczyznę uwielbiam ;)

Ulewa pokrzyżowała zakupy? Co tam. Zostanę mis mokrego podkoszulka!

Pewnie, że byłam wkurzona. I sama nie wiem czy to napięcie przedmiesiączkowe czy karma.

Ale z drugiej strony... CO JA MOGĘ? :)
A skoro nie mogę to nie złoszczę się dłużej niż 3 minuty. W końcu moja złość deszczu nie zatrzyma...

P.s.: kiedy masz zły dzień...pomyśl, że na świecie są ludzie, którzy mają na ciele wytatuowane imię swojej/swojego ex ;)

środa, 24 czerwca 2015

Z życia uśmiechniętej singielki

Była już plaga panów na literę M (pisałam o tym tutaj). Wspominam mniej lub bardziej dobrze. Raczej z uśmiechem.
   
Aktualnie obserwuję dwa nowe trendy. Pierwszy - panowie z dwóch kategorii zawodowych: medycznej lub zarządczej. Nie wybieram, nie łowię. Sami się pojawiają. Później się okazuje czym się zajmują a ja się uśmiecham.
Bardziej mnie to bawi niż niepokoi.
   
Drugi trend - wzbudza obawy. Czemu? Trochę o tym było tu. Trochę napiszę teraz.
  
Terapeuci twierdzą, że pewne osoby mają szczególne predyspozycje do bycia singlem. Druga osoba jest im zasadniczo potrzebna do zaspokojenia potrzeb leżących u podstaw piramidy Maslowa. Są ambitne. Osoby, nie potrzeby ;) Chcą być niezależne, samowystarczalne. Przepełnia je pragnienie sukcesu. Koncentrują się na realizacji swoich celów - często zawodowych (patrz kategoria nr 2 z pierwszego trendu). Takie osoby mogą mieć trudność lub nie chcieć wejść w bliską, poważną relację z drugą osobą. Mogą na nią nie mieć czasu i miejsca w swoim życiu.
 
[Tyle tytułem wprowadzenia]
 
Spotkanie koleżanek po latach. Jedna z nich opowiada o swoim nowym mężczyźnie. Starszy od niej o 10 lat. Ona w jego wieku byłaby u schyłku wieku tartacznego (co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że miałaby marne szanse na przedłużenie swych genów). On w swoim wieku jest po dwóch rozwodach i nie ma dzieci. Jest też dobry w łóżku. O tym opowiada z wypiekami na twarzy (tak, kobiety rozmawiają o seksie!).
  
Zanim kończy swoją opowieść słyszy z dwóch stron jedno pytanie: CO Z NIM JEST NIE TAK?!??!
  
(Proste, że z nim. Słyszeliście kiedyś, żeby kobieta była winna rozpadowi związku? Słyszeliście to od innej kobiety? Matka porzuconego się nie liczy)
 
Poznajemy się. Jest miło. Imię. Praca - uśmiecham się. Wiek -wracam myślami do teorii terapeutów.
Kolejny dzień. Kolejna propozycja wspólnego spędzenia czasu. Wyznanie: żona i dziecko. Już w 3 dniu! Biję brawo. Mógł przecież poczekać kilka miesięcy. Historia zna takie przypadki...
  
Nie widziałam obrączki. Myślę - rozwodnik? Wracam myślami do spotkania koleżanek.
Kolejny dzień. Chyba nie, nie rozwodnik.
  
Kurwa! Nigdy nie uważałam się za bóstwo, ale zaczynam rozumieć hasło "grzechu warta". Nie wiem czy wytatuować sobie na czole "i nie wódź nas na pokuszenie" czy zwykłe "nie cudzołóż".
  
Świat jest pełen klamliwych dupków obdarowanych nadmiarem testosteronu, którego pokłady nie są najwidoczniej spożytkowane przez ich żony. A rynek singli diabelnie przerzedzony! I przysięgam, że nie mam apetytu na ryzyko w postaci bycia powodem czyichś rodzinnych dramatów!
Czytałam o kobietach, które publikują nagie zdjęcia mężczyzn, którzy napisali do nich na portalach randkowych. Jeszcze jeden i zacznę upubliczniać ich dane. Twój mąż Cię zdradza pe el :/ może to jest pomysł na biznes? Mam już bazę startową.

Nic, pobiegam. Pomyślę.

sobota, 13 czerwca 2015

Samotny spacer nocą

Panowie są pijani. A ja jestem zmęczona. Do granic. Z ledwością utrzymuję kręgosłup w pozycji pionowej, licząc na dobre wieści po drugiej stronie telefonicznych łączy.
Jest prawie druga w nocy. Moja różowa  szminka po sześciu godzinach ze mną nadal pełni swoją funkcję. Nawet makijaż, zrobiony w 3 minuty, zdaje się być moim sprzymierzeńcem. Płaskie buty i szorty, udające spódniczkę, chyba skutecznie odciągają uwagę od tego, że cierpię. W skali od 1 do 10 mocna 8. Cierpienia a nie mojej samooceny.
Pani nie ma dobrych wieści. Nie ma taksówki.
Podejmuję ryzyko. Spacer. Dam radę. Słyszę za mną 3 męskie głosy. Składnia bez retuszu.

1: miód-malina!
2: i te włosy!
1: nooo, kochałbym ją już zawsze
2: nooo. Ja też!
1: ej, ale jak dwóch? To jeden musi być. Tylko jeden.
2: yyy no ale ważne żebyśmy szczęśliwi byli,nie? Obaj, no ty, ja,nie?
1 (urastając do rangi sponsora uśmiechu): i żeby ona szczęśliwa była..przecież.
2: ej no przytulałbym taką...
3 głos wkracza stanowczo przerywając marzenia: panowie, włosy, nogi,taak, ale to nie takie łatwe. Ona wie! Oooona wiee!
Patrzę na niego pytającym wzrokiem.
3: ona wie, że jest piękna.
Zaczynam się śmiać i dziękuję.
3: nie dziękuj, możesz dać numer.
1 albo 2: ja dam! 512...
X: nie numer! Klucze jej daj! Daj jej swoje klucze!


Zrobiłam kolejne kilka kroków z uśmiechem. I słyszę: dziękuję, bardzo pani dziękuję!
-Za co mi pan dziękuje?
- za to jak pani dzisiaj wygląda!
- dziękuję.
Kolejne 100 metrów przeszłam w spokoju. Czekając na taksówkę usłyszałam, że jestem piękną nimfą.

Jest taksówka! Wstaję. Podchodzę. Pan skanuje mnie wzrokiem a potem się uśmiecha.
Też się uśmiecham. Bo cieszy mnie fakt,że nie znam tej twarzy.

P.S.: A ja głupia zastanawiałam się czy kupić te szorty! Powinny mieć na metce wypisane właściwości antydepresyjne i przeciwbólowe! Ósemka skurczyła się do szóstki. Boli, ale mniej.

Dobranoc na dzień dobry ;)

czwartek, 11 czerwca 2015

Zdrada czy tylko seks?

Podobno wszyscy kłamią i wszyscy zdradzają. Podobno.
Dla mnie to stwierdzenie na miare paranoidalnych teorii Macierewicza.
 
Jednak znam osoby, które zdradzały albo nadal to robią. Jednak dzisiaj o mężczyznach...
Historie autentyczne. Trzy typy. Chociaż może jest ich więcej.

Pan nr 1
Ambitny przystojniak, ktory swoją narzeczoną przyjmuje za swoją ładną wizytówkę dookreślającą jego rynkową wartość. Z rynku wypadł wkładając jej pierścionek na palec. Jednak nadal walczy by mieć ciastko i zjeść ciastko. Literalnie tych ciastek nie zjada...bardziej liże je przez opakowanie albo podgryza, ale nie konsumuje. Też nie rozumiem. Jedno ciastko zjadł, potem wyznał miłość...
Czemu to robi? Bo złote kółko było błędem. Ona nim jest. Jednak zdjęcie kółka będzie metaforycznym przyznaniem się do błędu. A to...nie przystoi.
 
Odrobiona lekcja: jeśli Twój facet nie pyta co u Ciebie i na Twoich oczach obściskuje inne panny... rzuć go i skróć jego wewnętrzną walkę. I nie usprawiedliwiaj go alkoholem.

Pan nr 2
Są tacy mężczyźni, którzy wynoszą na piedestał swoje żony, kochają je. Kochają wspólne dzieci. Obrazek z gazety..wszystko cacy.
Jednak od czasu do czasu potrzebują u boku drobnej, młodej, ambitnej blondynki.
Dlaczego? Tu jest mi łatwiej zrozumieć. Taka to i oko nacieszy i czasem mądrze podyskutuje. A i libido ma pewnie wyższe niż skupiona na obiadach,zakupach, wycieczkach szkolnych mama.
 
Odrobiona lekcja: jako żona/matka bądź nadal piękna i walcz o SWOJĄ część życia. Znam te matki, które na pytanie: co u Ciebie? Odpowiadają: "wiesz, w domu jelitowka, młodemu idzie ząb a wczoraj był na szczepieniu". I aż się ciśnie: pytałam co U CIEBIE, nie u dzieci.

Pan nr 3
Tu mam problem, bo aż się prosi opisać tę barwną historię od początku. Tylko tak można pojąć skałę absurdu. Jednak na publikację pewnie nigdy nie dostanę zgody...
Pan nr 3 znalazł układ idealny. Ich libido było równie wysokie. Czas, którym dysponowali, na np. budowanie relacji był tak samo niski. I tak samo nie mieli z tym problemu. On miał jej do zaoferowania narzędzie i umiejętności oraz przysługi. Ona... korzystała z tego, że nie umiał jej odmówić.
Po 9 miesiącach...nie była w ciąży. Za to dowiedziała się, że on ma żonę. Wyjawił też, że będzie ojcem! Żonę kocha, dziecka chce. Chce też seksu i jej atencji. Jej, nie żony. To znaczy...żony pewnie też.
Zachłanna bestia.
W każdym razie telefony w nocy i "śledzenie" kochanki to nonsens...
Odrobiona lekcja: jeśli zdradzasz - rób to z głową. I nie prowokuj sytuacji, za które tę głowę ktoś mógłby Ci urwać.
Lekcja dla niej: patrz na dłonie. Jeśli nie ma obrączki może mieć odbity jej ślad lub mniej opaloną skórę w tym miejscu.
I osobiście wolałabym zostać zdradzona jednorazowo zaspokojoną potrzebą seksualną niż długoterminową (mniej lub bardziej) bliską relacją.

Jednak póki co...śpię spokojnie. Dopóki nie ma mnie kto zdradzać i nikt nie dzwoni w nocy.

P.S.: sen jest święty.

środa, 3 czerwca 2015

M jak...

Są takie dni, kiedy wiesz, że jeśli coś może pójść nie tak...tak się stanie. Wtedy wszystko pieprzy się lawinowo.

Właśnie kończę taki dzień.

Dzisiaj na samą myśl o seksie... zastanawiam się, czy nie jestem w ciąży. W dzień taki jak ten...pewnie bym była.

Mózg płata figle, jest zmęczony, przegrzany. Ostatnie dwa tygodnie i ten dzień sprawiły, że działał na granicy wydajności. Wrzuca sam pytanie: a co by było gdyby....? Pssyt! Ciąża.

Wiem co by było. Scenariusze są dwa.
1. strzał w głowę.
Jednak nie mam broni. Nie wiem skąd ją wziąć. Chyba mało realne.
2. Zwrot akcji. Zmiana miejsca zamieszkania, otoczenia, planu dnia. W końcu zaczęłabym gotować częściej niż raz w tygodniu! Szaleństwo.

Wiem mózgu drogi, że ostatnio i Ty i ja potrzebujemy różnorodności, odmiany, ale... goń się! Serdecznie proszę. Szczerze i z głębi mojego pluszowego serduszka.

Różnorodność. Wszechświat ostatnio nie rozumie tej potrzeby. Jakby dla żartu zsyła na mą drogę facetów według klucza. Wy-klucz-ając kluczem swoim rzeczoną różnorodność.

Jak inaczej tłumaczyć poznanie, niemal pod rząd, 4 gości o tym samym imieniu?! Przyznaję, przy czwartym płakałam już ze śmiechu! Czemu niemal pod rząd? Bo los czterech o jednym iMieniu przeplótł 3 innymi... też na M.

Wiem, wiem... w mojej głowie też jest już uśmiechnięty Rysiu Rynkowski ze swoim "M jak miiiiłooość.... wiele imion ma". Rysiek, wiele, ale wszystkie na M?! Serio?!

Kurczę, może to znak, że czas się już zakochać, dać zapłodnić i wznieść hormony na wyżyny macierzyństwa?

Jeśli prokreator w roli męża czy konkubenta nie będzie miał imienia na M... już wiem, pod jaką literą poszukam imienia dla syna ;)

poniedziałek, 11 maja 2015

Kiedy myśli mają ADHD

Podobno mam nietypowy sposób postrzegania świata. Podobno. Nie jestem obiektywna. Mam tak od urodzenia. Serio.
  
Dzisiaj jest ten dzień, kiedy mam intelektualny autyzm. Stymuluje i jednocześnie rozprasza mnie... wszystko.
 
Gdyby w mózgu była funkcja nagrywania...moich, rozbieganych jak stado przedszkolaków, myśli wystarczyłoby na kilka postów.

Nie lubię dzieci. Nie mam na nie pomysłu. Nie ma do nich instrukcji. Praca przedszkolanki byłaby dla mnie piekłem. Pewnie nawet przyniosłaby mi medialny rozgłos... zdecydowanie nie związany z rzeszą fanów.

W każdym razie jako nie-przedszkolanka nie umiem za cholerę ogarnąć tych myśli i kazać im usiąść, posprzątać zabawki czy chociaż na chwilę iść leżakować.

Jedna z nich tańczy z uśmiechem na wypełnionym muzyką parkiecie, druga żegna się z bliską osobą. Trzecia analizuje pewną relację. Co to do cholery jest miłość? - pyta kolejna. Następna planuje weekend. Dwa weekendy. Pogoda jest taka ładna a korek taki długi.

Gdyby prędkość przelatywania myśli przez moją głowę mogła przenosić ten autobus...za 3 minuty bylabym w Sopocie i kiedy wiatr rozwiałby już moje włosy przeskoczyłabym do Warszawy, zahaczając o Olsztyńskie zapiekanki, kawę w Krakowie i grom wie co jeszcze!

Tabun myśli popada w imiona. Daaaamn! Lepiej zagłuszę je jakąś muzyką.
X, Y, Z... 14 litera alfabetu. Wielokrotnie. I wcale nie dlatego, że mam ochotę na fast foodowe żarcie! Fakt, nie odmówiłabym.

Na poboczu 3 auta. W każdym ktoś dolewa wody do chłodnicy. Cóż... metafora mojego mózgu dziś.

Czy powinnam sobie wlać wodę do ucha?

czwartek, 7 maja 2015

Ride or die! Czyli NIE LĘKAJCIE SIĘ

Uwielbiam moje życie!
  
  
  
  
Dobra, rozwinę temat ;)
  
Przez ostatnie miesiące na swojej drodze spotkałam wielu wspaniałych, ciekawych ludzi. Ludzi z pasjami, ciekawym doświadczeniem, ambitnych. Ludzi, którzy dzielili się cząstką siebie, dzielili się swoimi historiami lub razem tworzyliśmy nowe.


Przez ten czas wiele się nauczyłam, doświadczyłam i kilka razy wyszłam ze swojej dotychczasowej strefy komfortu. Przesunęłam granicę.


Kilka dni temu, kiedy szykowałam moją psychikę na kolejny test, zapytałam się siebie o rachunek zysków i strat. Strata rysowała się pod hasłem wypadek lub śmierć. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl: ok, pewnie kiedyś będę chciała mieć dzieci. Doświadczyć macierzyństwa. Wziąć odpowiedzialność za małego człowieka. Oczywiście mam jeszcze kilka marzeń. Jednak jeśli umrę dziś - zrobię to z uśmiechem :)


Ile punktów ma Twoja lista marzeń? Odkurz ją, przekraczaj granice i przestań dziadzieć, robiąc te same rzeczy i oczekując innych efektów! Raz!

środa, 29 kwietnia 2015

Zło i małe szczęścia

Jestem złym człowiekiem - pomyślałam analizując ostatnie miesiące. Przez ten czas wiele spró...doświadczyłam wiele. Tak, doświadczyłam - to zdecydowanie lepsze słowo.
Jestem złym człowiekiem, bo niczego nie żałuję i w ostatecznym rozrachunku otwarcie przyznaję: jestem szczęśliwa. Wiem, wiem...w tym kraju się tak nie mówi.

W zasadzie niczyja krew się nie polała, nie powstała lista złamanych serc...Może jednak nie jestem zła? Wiem, próbuje się wybielać we własnej głowie. Michael Jackson nie wyszedł dobrze na wybielaniu...

W tym czasie powstała lista wspomnień, obrazów, do których będę chętnie wracać. Z uśmiechem. Z niedowierzaniem. Z rumieńcem na policzku, czasem.

Jest też lista imion. Ulubionych liter alfabetu. Różni ludzie. Wszyscy barwni, ciekawi, bogaci wewnętrznie i o różnych doświadczeniach życiowych. Doceniam wszystkich z osobna i życzę im jak najlepiej.

I właśnie teraz, pisząc poprzednie zdanie, łapię się na leniwym, błogim uśmiechu wywołanym na skutek wspomnień długości mgnienia migawki przelatujących tabunem przez moją głowę.

Bądźcie wdzięczni i cieszcie się z małych szczęść i sukcesów. Suma małych radości będzie Was dalej niosła do radości z rzeczy wielkich i ważnych, ale nie pozwoli Wam tak łatwo podciąć skrzydeł czy podkulić ogona.

:)