W przyrodzie musi być równowaga.
Znany tekst, prawda? Wrócę do niego później.
Czasem w życiu jest tak, że pewnych rzeczy ma się...jak to mówią- pełny chuj. Przemawia do mnie ta metafora, mimo że nie mam pojecia jak to może się objawiać. Nie wiem też czy z medycznego punktu widzenia jest to możliwe. Moja anatomiczna budowa nie pozwala mi tego sprawdzić. Przynajmniej nie w tym wcieleniu.
Różni ludzie różnie reagują na ten stan. Jest kilka rzeczy, które rzeczonym ludziom pomagają a ja...nie umiem ich robić.
Czasem myślę, że może powinnam zapisać się na kurs uskarżania się na swój los, warsztaty z werbalizowania mniej lub bardziej wyszukanych kompleksów lub korespondencyjny kurs płakania (mój słownik nawet nie podpowiada tego słowa!) do utraty tchu.
Myślę, że ludziom w moim otoczeniu byłoby łatwiej. Może nawet przestaliby przypisywać mi bezduszność, brak serca czy twardość, której nie skruszy nawet Calgon.
Chociaż trudno udowodnić im, że się mylą ;)
To, że nie łamię się publicznie nie znaczy, że nie mam problemów, dylematów, bolączek czy innej życiowej kolki.
Bardzo mi pochlebia chęć uzyskania mojej opinii w ważnej dla kogoś sprawie, mogę pomóc. Jednak przyroda kocha równowagę. Jeśli wrzucasz mi na głowę tylko swoje czarne dni, żale, smutki i kilogramy frustracji... nie wiesz co to równowaga.
Jakoś nie widzę osób chcących podzielić się swoim orgazmem czy przynieść butle gazu rozweselającego. W okularach i bez. No nie widzę! :)
Równowaga jest ważna w każdej dziedzinie życia. A balansowanie pomiędzy smutkiem i szczęściem to właśnie - życie.
P.S.1: Porad udziela się za co łaska*
P.S.2: nie, nie miałam nikogo konkretnego na myśli. Wiecie, że bym Wam powiedziała albo już powiedziałam :*
*nie mniej niż 0,5l / jeden posiłek / masaż czy inne, wspólnie uzgodnione formy wywoływania uśmiechu