niedziela, 4 października 2015

Sobotnie rewolucje

Jest sobota. Chciałabym, co? Pewnie, bo jest poniedziałek, rano. ;) Jednak napiszę o sobocie.

Prozaiczna czynność, z resztą niezbyt lubiana - wyrzucenie śmieci - pozwala mi rozpocząć dzień komplementem.

Wychodzę. Koszulka z dekoltem, opaska. Wszystko trochę pin up. Zaraz mam gotować, a wtedy lubię czuć się inaczej niż jak kura domowa. Jak już podchodzę do kuchenki...jestem ubrana kobieco albo niekompletnie ;) idąc za teorią "nawet ubrana pachniesz seksem" - mogłabym gotować w roboczych drelichach ;)

Śmieci. Koszulka. Na dziesiątym piętrze pootwierane okna, jakiś burak wietrzy łokcie na parapecie. Raczy swoją muzyką pół osiedla. Playlistę ma bogatą we wspomnienia jak jarzynowa na szkolnej stołówce, która pamięta pomidorową z poniedziałku, grzybową z wtorku i brulselkę ze środy...
Nagle słyszę "ej fajne piersi"...i udaję, że nie słyszałam. Dotychczas myślałam, że są zdecydowanie za małe, żeby ktoś je dostrzegł z 10.piętra. ;)

Jutro biegnę 10km. Jeszcze nie wiem, że będę równie dumna co zaskoczona swoim sukcesem. Tymczasem topię tłuszcz. Nie swój. Nie z Chodakowską. Smalec topię - na pierogi.
W tym momencie nie mam pojecia, że zrobimy ich z 50. Nie wiem też, że odkryję, że gotowanie z może być jeszcze przyjemniejsze niż gotowanie dla. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz