niedziela, 20 września 2015

Jesienna presja randkowa

Jesień idzie.
Jeszcze jej nie widać. Ale jest blisko. I jak co roku o tej porze widać trzy symptomy zwiastujące jej nadejście.

1. Psy zmieniają sierść na kolekcję jesień-zima 2015/2016.

2. Rozpadają się związki (które na ogół od jakiegoś czasu i tak były fikcją). Czemu teraz? Bo jedni wierzyli, że wspólne wakacje odświeżą uczucie. Innym szkoda było zaliczki wpłaconej na wspólne wakacje. A jeszcze inni po wakacyjnej sielance w wersji all inclusive zderzyli się z trudem podziału domowych obowiązków (tym razem w modnej wersji DIY czyli Do It Yourself).

3. Dookoła pojawia się randkowa presja.

Biorąc pod uwagę sobotnie wydarzenia - jesień już blisko! Oświadczyny po 30-sekundowej konwersacji. Później próba popełnienia niebanalnego komplementu...o butach (z prologiem na miarę Mickiewicza)!
I taki oto dialog:
On: rok singielka? Gdzie jest haczyk?
Z anielskim uśmiechem i obłędem w oczach uniosłam wskazujący palec, aby pokazać głowę.
- Znam dobrego psychologa - powiedział jakby chciał zainwestować w swoje szczęście opakowane moim ciałem albo poczuł nagłą chęć niesienia pomocy.
- Nie trzeba, jestem pod opieką psychiatry - odpowiedziałam, licząc, że nie dojdziemy do pracy, hobby i ulubionego koloru.

Jednak widmo jesieni nadal kazało mu rozmawiać o kawie i cechach idealnego partnera...
Idzie zima. Długie wieczory. W romantycznych komediach to idealny czas na wspólne picie grzanego wina przy kominku i noszenia zestawu: wełniany sweter, skarpety i stringi... :/

Ale ta, zakodowana w biosie naszego mózgu, potrzeba spędzania czasu z kimś bliskim i tylko dla Ciebie - wcale nie wynika z amerykańskiej kinematografii... ona historycznie została ugruntowana w naszej polskości. Wszak już posidacze ziemscy mieli swoich parobków, których zadaniem było zagrzać swym ciałem pierzynę. Nim pan w szlafmycy wróci - miała być ciepła!

Zgaduję, że o to może chodzić niektórym...ciepłolubnym ;)
Ale to nie jest tak, że tak bez przygotowania wsiadam na czołg (do czołgu?) i jadę walczyć z potrzebującymi drugiej połowy... nie. Ani nie walczę ani nie bez przygotowania ;)

Quirkyalone.
Słowo na niedzielę. Bo wczoraj znalazłam. Poczytałam.
Podpisuję się każdą kończyną swego ciała!
"Quirkyalone – pochodzący z języka angielskiego neologizm określający osobę żyjącą w pojedynkę i przedkładającą taki rodzaj życia, nad szukanie partnera tylko po to, aby żyć w związku i uniknąć samotności. Jednocześnie jednak taka osoba nie ma nic przeciwko stałym i sformalizowanym związkom.
(...)
we współczesnych społeczeństwach istnieje "tyrania bycia w związku", narażająca osoby żyjące w pojedynkę na nieprzychylne komentarze czy krępujące pytania. Z tego powodu nad życie rodzinne przedkładają spotkania towarzyskie w grupie znajomych (...)".
Źródło: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Quirkyalone

Tymczasem idę zgubić się w moim dużym łóżku i śnić o ludziach szczęśliwych, kompletnych. O ludziach, którzy potrzebują innych by inspirować i dać się inspirować. Aby pokonywać słabości i rozwijać się wzajemnie lub razem.
A nie po to, by dopełniać kimś swoje braki, ułomności i dalej je mieć i nic z nimi nie robić...

Mam alergię na "drugą połówkę" (jeśli nie mówimy o alkoholu)!
Dopełniać to można rum wodą, robiąc mohito!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz