wtorek, 15 listopada 2016

Zbyt długi dzień

Jest 21.00. wchodzę do domu. Nareszcie! Jestem padnięta. W brzuchu z głodu mam taki wirek jaki robi się w silnikach sportowych samochodów kiedy przyspieszasz do dwóch setek. Tak sobie to wyobrażam. Chociaż teraz swojej atrakcyjności z pewnością nie porównałabym do sportowego samochodu.

Mam na sobie idealnie pasującą bieliznę. Mój najlepszy push up. Każdy z nas czasem kłamie. Chociaż tego akurat dzieciom nie powiem. Mam też skarpetki w buldogi francuskie. Seksapil z Playboya lat osiemdziesiątych.
Mam komplet biżuterii i jeszcze pełen makijaż.

Płynnym ruchem, pełnym wdzięku, otwieram wino. Niczym sommelier z wieloletnim doświadczeniem. Z pełnym namaszczeniem nalewam trunek do lśniącego kieliszka. Nie za dużo. Mniej niż połowę. Zabieram kieliszek do pokoju.

Na parapecie płonie świeczka. Pachnie lasem. Mchem. Beztroską. Obok majestatycznie kwitną storczyki. Sielanka.

Siadam do stołu. Przede mną stoi wino.
Siedzę prosto. Glamour.

Głód zwycięża. Kanapka ze smalcem. Zdecydowanie mniej glamour.
Tak, chciałam tego. Tak, jest po 21.
W życiu trzeba robić to, na co się ma ochotę. Jedno jest tylko.
Chrzanić cellulit i konwenanse!

"Żeby w życiu wszystko było tak łatwe jak tycie".
Wasze zdrowie!