Dla wielu poranki są trudne.
Długo zastanawiałam się nad zakończeniem postu po napisaniu tej oczywistości.
Poranek to czas, kiedy prawa fizyki działają inaczej. One wszystkie skupiają się na zatrzymaniu mnie w łóżku! Wiem, mojej szefowej też by to nie przekonało ;) relacja, więź wytwarzana między moim ciałem a łóżkiem w ciągu nocy - jest jedną z najsilniejszych relacji w moim życiu.
Jeśli w moim kalendarzu na dany dzień nie ma jakichś szczególnie poruszających planów wstaję z bardzo neutralnym humorem. Myślę, że, pomijając kwestie wstawania, powinnam lubić poranki. Czemu? Lub (dojrzalej): z jakiego powodu?
Rano na ogół jeszcze nikt nie zdążył wyprowadzić mnie z równowagi (pomijając przypadki budzenia wiertarką sąsiadów lub innym głośnym kotem).
Rano skóra jest napięta, zmarszczki mimiczne wstają później niż ja. Mimika nie jest jeszcze skażona żadną emocją.Tyłek na swojej liście "Things to do" nie dotarł jeszcze do hasla "poddać się grawitacji", a cycki są jakby milsze dla oka.
Po wykonaniu porannej toalety, makijażu (właśnie wtedy!) jestem najładniejsza.
Tzn. to jest najładniejsza część dnia. Wtedy patrzę w lustrze na efekt końcowy i oceniam czy wyglądam jak korpobitch i muszę się uśmiechać czy makijaż ocieplił mój wizerunek wystarczająco, aby zachować zmarszczki mimiczne na inny dzień (lub ewentualne niekontrolowane, spontaniczne przypływy radości).
Na ogół z analizy SWOT wychodzi mi to pierwsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz