Mam komplet biżuterii i jeszcze pełen makijaż.
Tak, chciałam tego. Tak, jest po 21.
W życiu trzeba robić to, na co się ma ochotę. Jedno jest tylko.
Chrzanić cellulit i konwenanse!
Kłamiemy. Chyba każdy z nas to robi.
I chyba nikt się do tego nie chce przyznać.
Jedni zmyślają historie od początku do końca... Inni, ci mniej kreatywni, koloryzują fabułę.
Niektórzy myślą, że nie kłamią, kiedy zatajają jakieś fakty, epizody swojego życia. A już szczególnie wtedy, kiedy są przekonani o tym, że zrobili to dla czyjegoś "dobra".
Myślę sobie, że najczęściej okłamuje się tych, od których sami oczekujemy szczerości i wsparcia. Zabawne.
W zasadzie czemu to robimy?
Nie chcemy popsuć wizerunku, zrobić rysy na szkle, wstydzimy się lub boimy się reakcji drugiej osoby. Plus tysiąc innych przyczyn...
Z drugiej strony patrząc, to postawa słuchacza sprawia czy będziemy mu chcieć coś wyznać. Jeśli ktoś ma zamknięty umysł, nie jest elastyczny i przyjmuje tylko swoje prawdy...nie stwarza przestrzeni do trudnych wynurzeń. Bo wiemy, że nie zrozumie, będzie negować, pojawi się złość/ zazdrość/ krzyk czy inny wykład zmuszający do zmiany zdania czy zachowań...
Klucz do prawdy? Przed ósmą rano wydaje mi się być prosty... otwarty umysł i akceptacja odmienności. Czasem nie trzeba rozumieć, ale wystarczy zaakceptować lub nie negować. Tyle.
I to nie znaczy, że ta niewygodna prawda ma nas cieszyć czy się podobać. Nie.
Ale czasami nie ma sensu walczyć...
Poza tym - zakazany owoc smakuje najlepiej, prawda?
Chyba dlatego niektórzy mówią, że jeśli się kogoś prawdziwie kocha...trzeba mu dać wolność. Jeśli powróci - zawsze był Twój. Jeśli nie - nie był Twój, nawet wtedy, kiedy mówił, że kocha.
Na wolności, szacunku, komunikacji, prawdzie i akceptacji budujemy najtrwalsze związki. One nie zawsze będą różowymi obrazkami radosnych pląsów z trzymaniem się za ręce - ale zdecydowanie częściej będą po środku, niż na obrzeżach sinusoidy obrazującej nastroje i zaufanie.
Zamiast dwóch tygodni euforii łamanych dwoma tygodniami kłótni, wyrzutów czy cichych dni - pojawią się długie tygodnie spokoju, radości, dobrego nastroju, które od czasu do czasu mącone będą chwilowym spadkiem formy czy wystrzałem endorfin. Skoro jednak przez większość czasu jest dobrze, to czy ten drobny spadek może nas zbić z tropu? Czy może zasiać wątpliwość?
Ma zdecydowanie mniejsze szanse! Jeśli w ogóle :)
Tego Wam życzę :) trzymajcie się środka sinusoidy! :)
Odkrywam w sobie połacie spokoju, meandry refleksji.
Znajduję fiordy seksapilu i bezkres zaufania do siebie.
Wzgórza optymizmu dają widok na szczęście i miłość. W oddali i tu blisko. Zatoki uśmiechu.
Odnajduję wąwozy niedoskonałości. Mówię o nich, bo znam je. Mówię o nich i śmieję się z nich, bo zostaje mi skalpel lub samoakceptacja. To drugie nie boli.
Wszystkie te krajobrazy dopełniane są uśmiechami, gestami, słowami. Zainteresowaniem.
Stare prawdy są proste:
Wejdź w związek a nagle tajemne notowania na rynku damsko-męskich akcji poszybują w górę jak gorące powietrze unoszące się nad asfaltem w upalny dzień.
Wtedy Ci wszyscy wartościowi, ciekawi, inspirujący mężczyźni wyjdą ze swoich jaskiń i postanowią obdarzyć Cię zainteresowaniem.
Niech Was! Niech Was szczęście w życiu spotka :)
Komunikacja zbiorowa łączy ludzi.
Za moim prawym uchem dwóch panów poznaje się od ponad godziny. Z przymusu, bo to było jedyne wolne miejsce.
Z wzajemnych pytań dochodzimy do matematyki. Tzn. oni dochodzą. Tzn. nie dosłownie.
Jeden ma 16 lat - rzekomo, a drugi o 10 więcej.
Ten młodszy z wcześniejszych dyskusji wnioskuje i mówi...a ja słucham mimochodem.
"Jeśli masz 26 lat, to znaczy, że jesteś z tą dziewczyną 4 lata. To ja Ci coś powiem. Szczerze. Przeszliśmy już na ty, więc chyba mogę. Słuchaj, jak mawiają Anglicy "put a ring on her finger". Kumasz?
Ring, jak Lord of the ring. Put a ring on her finger. Finger pewnie znasz z innych filmów".
Cisza. Mruk. Zero odzewu. Mija chwila. W milczeniu mija. Tak samo bezwiednie mija ta chwila, jak mijają nas za oknem latarnie i bilbordy. Na jednym z nich jest reklama środka przeciwbólowego. On, ten starszy, chyba właśnie dostaje migreny. Albo ma mały udar.
W końcu bełkocze coś, że jest ok między nimi. Między nim a tą bez pierścionka.
Młody: "i właśnie dlatego, że jest ok - ona na to czeka. A Ty jej tego nie dajesz.
I nawet jeśli jest super ok, to kiedy ona na Ciebie narzeka, to właśnie o to, serio".
Chcę się odwrócić i bić brawo.
Powstrzymuję się jednak.
Jest nadzieja w tej młodzieży.
Czytałam ostatnio, że Polacy się mało uśmiechają.
Zwykły uśmiech. Odwzajemniam. W końcu nie tylko ja przeżywam muzyczny orgazm na parkiecie. Bawełniana szara sukienka do kostek, uroda typowa dla rasy aryjskiej. O jej ciele mogę tylko powiedzieć, że tyłek miała mierzony w metrach... Płaski i długi. Tańczyła ze swoim facetem. Wyglądał jak Tarzan ubrany w białą, lnianą koszulę.
Nagle"podtańcowuje" bliżej. "Jesteś śliczna, mam na imię Jagoda".
Chwil kilka później pojawia się cycata brunetka o podwyższonym wskaźniku BMI i się uśmiecha. Naiwnie odwzajemniam. Wtedy jej obfity biust, spowity siatką pasków skomplikowaną jak kostka Rubika, zaczyna się trząść w moją stronę. Uśmiech i śpiewane słowa piosenki.
Dżizas. Jak żyć. Ja tylko chciałam być miła...
Muszę chyba zweryfikować swoją mimikę, bo zdaje się wysyłać błędne sygnały...
Kończymy z 22letnim specjalistą od krewetek i fizjoterapii...
Dzięki Bogu za mężczyznę, który gdzieś tam czeka na mój powrót. :)
Niedziela. Godzina dziesiąta rano.
Normalnie o tej porze czekam na śniadanie/śpię lub zastanawiam się nad nieocenioną sprawiedliwością kaca.
Dzisiaj odrobiona, wyprasowana wychodzę z posprzątanego rano domu.
Pierwszy raz w tym roku w takim "negliżu". Pogoda w końcu na to pozwala. Patrzę na srebrną tarczę zegarka na moim nadgarstku. Jest prawie biała. Połyskuje w słońcu. Odbija je.
Kiedyś słyszałam, że biel ma aż 32 odcienie. Zastanawiam się o ile tonów skóra powklekająca mój kościsty nadgarstek jest ciemniejsza od tego zegarka.
Na nogi nawet nie patrzę. Mimo okularów przeciwsłonecznych zdają się oślepiać jak długie światła samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka w środku nocy.
Drogie lato, mimo tego, że przeze mnie mrużysz dzisiaj oczy...gorąco liczę, że znajdziesz do nas drogę. Przyjdź i rozgość się.
Moje sukienki chcą wyjść z szafy i Cię powitać.
Komunikacja miejska. Rozmowa dwóch kobiet.
Pierwszą część udaje mi się skutecznie zignorować. Druga z łomem w ręku wkrada się do moich uszu...
- aaaa przeeestań! Przecież to było jeszcze wtedy jak miałaś krzywe zęby, włosy każdy w inną stronę i te odstające uszy! No weeeź!
Zastanawiam się ile wycierpiała, żeby się "poprawić". Zastanawiam się jaki jest efekt. Siedzą za mną i nie widzę.
I niby czemu ta koleżanka nie powiedziała jej, że teraz jest piękna? Ładna? Chociaż ładna.
Największy wróg kobiety?
Inne kobiety.
P.s.: Lecę się szykować na babskie wyjście ;) Nielogiczny wyścig zbrojeń :D i nikt nie wyłania zwyciężczyni! ;)
Jak poderwać kobietę... nie powiem Wam :) Na to nie ma jednej złotej metody. A nawet jeśli jest jej trzon, to i tak resztę trzeba modyfikować...
Randkowaniem można się zmęczyć. W pewnym momencie człowiek zaczyna już myśleć o zmianie pracy, żeby chociaż coś nowego o sobie opowiadać... pakiet pytań na ogół jest ten sam lub mocno zbliżony.
Może za wyjątkiem jednej randki, na której pan dyrektor handlowy jednej z motoryzacyjnych marek zapomniał, że nie rekrutuje mnie do pracy.
Chociaż z drugiej strony, pewne momenty tego spotkania były wyjątkowo wyczerpujące psychicznie. Może nawet bardziej niż praca.
Co lubisz. Czego nie lubisz. Jaki masz cel w życiu. Wymień 3 swoje zalety i 5 wad.
Kurwa! Pierwsza randka! Ostatnia z resztą. Koleś ewidentnie chciał po pierwszym spotkaniu dostać instrukcję obsługi... jak mawiają ludzie prości, acz konkretni: ni chuja!
Jeśli randka wynika z fizycznego pociągu, czyli nie jest randką w ciemno, a Tobie zależy żeby ją poznać... faktycznie dobrym pomysłem są miejsca, w których trudno się bzykać. To podobno ułatwia skupienie się na tym, co mówi. Pozwala zbierać kartki do instrukcji obsługi, zanim Twój wzwód wszystko uprości (a może skomplikuje?).
Na Boga! To wcale nie znaczy, że masz z nią bić rekordy przespacerowanych kilometrów! To się nie sprawdza w nieskończoność! Po pewnym czasie dziewczyny zaczynają się zastanawiać czy na randce odpalać endomondo i liczyć spalone kalorie czy może zwyczajnie nie wiesz jak się za nie zabrać.
Szacunek, czułość i troska. Owszem. Jednak co by nie mówiły feministki...potrzebujemy się też poczuć jak obiekt seksualny. Etap ładnych oczu przerobiłyśmy pewnie w podstawówce i teraz... teraz czas na inne komplementy.
Randka to nie maraton zdobywania wiedzy. To nie przesłuchanie. Jak mawia mój przyjaciel "na trzeciej randce trzeba wsadzić palce w cipkę" :D Nie wiem czy akurat tak i w tym momencie, ale faktycznie ta fizyczność musi się gdzieś pojawić w miarę szybko... Zanim ona nazwie Cię kumplem i zamknie w Friend Zone. A to strefa, z której wyjść trudniej niż z sekty...
Acz historia zna takie przypadki :)
Czwarta rano. Wanna. Woda w temperaturze piekła. Alkohol w krwiobiegu.
Wiem, że włosy, strój, utrata wagi i makijaż mogą zdziałać cuda.
Przed wyjściem założyłam jedyną kieckę, która była dobra i nie nadaje się do pracy. Waga zaskoczyła wynikiem. Włosy wyprostowane. Makijaż w punkt. Obcasy. Dekolt. Nietatuowane brwi - unikat. Wersja limitowana.
Kiedy pierwszy raz fryzjerka wyprostowała mi włosy - moi sąsiedzi nie odpowiadali "dzień dobry". Stres minął, kiedy uświadomiłam sobie, że to świadczy źle tylko o nich.
Kolejnym razem moja szefowa poprosiła, abym zmoczyła włosy i je pokręciła, bo słyszy jak mój głos dubbinguje obcą osobę.
Dzisiaj proste włosy dały nam chłopców machających do nas kwiatami, zaczepiających na ulicy czy na parkiecie.
A w mojej głowie ciągle jedna myśl: wyglądam tak młodo czy bardzIej jak MILF?!
Zawsze mówiłam, że podejmowanie decyzji w pracy chcę rekompensować sobie poza pracą delegowaniem tego prawa i odpowiedzialności... krótko, rzeczowo, po mesku. "Za włosy i do domu".
Nie spodziewałam się jednak, że ktoś wyniesie mnie na rękach z klubu ;) :D zwłaszcza, że ostatni mężczyzna, który mnie nosił na rękach chciał mnie wyrzucić przez okno ;)
Ten weekend to morze komplementów, które jest tak absurdalne i niewywarzone, że prawie dostałam cukrzycy...
Nie obwiniam nikogo. Na kogoś to pewnie działa... :)
Tymczasem zastanawiam się... skąd w mojej głowie pomysł na błogosławieństwo z rysowaniem krzyżyka na czole ledwo pełnoletniego chłopca, na środku parkietu.
Książę, zostaw ciocię. Znajdź coś, co jeszcze dziś rozładuje Twoją erekcję...
Babska dyskusja:
X: mówiła mi, że on pytał czy mogą uprawiać seks, czy może ją...
Y i Z: nieeee?!
X: tak, czaicie? Albo pytał o pozycję.
Z z zamyśleniem: nic fajnego, znam sytuację.
X i Y: jak to?! Kto?!
Padają 3 na pozór zupełnie bez związku ze sobą słowa. Niczym słowa klucze czy hasztagi opisują gościa.
Obie: ON?! To on nie był super?
Z: nad ranem zrobił się gadatliwy. Pytał o kolejną pozycję, o to jak lubię. A w mojej głowie było: zamknij się i róbmy swoje!
Inna dyskusja.
A: dobry był w łóżku, ale...za bardzo mnie szanował...
B: jak to? Można kogoś za bardzo szanować?!
A: tak :( żadnego złapania za włosy, klapsów. Jak poprosiłam o klapsa to ledwo je czułam!
Otóż panie, zgodnie z oczekiwaniami, mają łączyć role matki, żony i kochanki w jednej osobie. Dama na zewnątrz i dziwka w łóżku.
Najwidoczniej od panów oczekuje się bycia zaradnym gentleman'em w codziennym życiu i odważnie pomysłowym bogiem seksu "w sypialni".
A Wy jak uważacie? Kiedy ostatnio zrobiliście coś nowego?
Obudziłam się o 3 w nocy. W poprzek łóżka. Pierdylion myśli na minutę. Każde miejsce łóżka parzyło mnie jak pieprzona lawa. Zasnęłam.
Nie lubię zaczynać dnia o tej porze. Zdecydowanie bardziej wolę go kończyć o 4-5 rano.
To czy i jak ułożyły mi się rano włosy było mi bardzo, ale to BARDZO wszystko jedno.
Za oknem lało. Lało jak diabli.
Później fala mniejszych i większych rozczarowań, testów cierpliwości i wkurwień.
Wdech, wydech. Muzyka w uszach.
Bilety do teatru wyprzedane. Szlag!
Jakiś nerwowy człowiek chce sprawdzić moją asertywność. Dawaj stary, dawaj!
I kiedy, godzinę później niż miałam w planach, wracam do domu - wcale nie zaskakuje mnie, że kierowca odjeżdża i "nie widzi" mnie. Nawet nie chce mi się kląć.
Nigdy z resztą panowie z samym wąsem nie budzili mojego zaufania. Tak jakoś...
Kontrolerzy biletów? Pewnie, że zapomniałam. Tak, akurat dziś.
Dzięki Bogu za aplikację mobilną i refleks.
Wysiadam. Śnieg już przesadza z natarczywością. O krok od szpagatu! Uff...
Wracam do domu z myślą, że brakuje mi szczochów kota mojego sąsiada na mojej wycieraczce. I wiesz co?
To miłe zaskoczenie zobaczyć, że jednak ich tam nie ma.
Najwidoczniej, kiedy podczas przedświątecznej dyskusji, kazałam mu mi się przyjrzeć i zapytałam pp chwili milczenia czy wyglądam na kogoś, kto leje na własną wycieraczkę...zrozumiał przekaz.
Dzień się nie skończył. W opcji zostaje jeszcze zagazowanie się w trakcie przygotowania kolacji, przed którą muszę ogolić nogi...jest więc szansa na jakieś omdlenie w wannie.
Wiedzcie jednak, że jak przetrwam ten cholerny dzień...będę jutro jak czołg - przekonana o swojej niezniszczalności...
Ogarnę to :)
Lecę dzisiaj z prawdziwą historią. O Tomku.
Tak, wyraził zgodę, aby się tu pojawić.
Otóż Tomek znał Kasię (Kasia i Tomek, tak serialowo ;) ) głównie ze zdjęć swoich znajomych, na których często się pojawiała. Osobiście nie poznał jej nigdy. Wiedział o niej tyle, ile powiedzieli mu znajomi - wspominając o niej mniej lub bardziej przypadkowo. Nie pytał o więcej.
Kasia w samotności (hej, też znam jej znajomych) przeglądała jego profil i klikała, okazujac w ten sposób zainteresowanie. W duchu liczyła, że to da mu jakiś impuls do samczego działania i robienia tzw. "dalszych kroków".
Lajk za lajkiem, komentarze, ale oboje nadal osobno pili kawę.
Kasia znalazła kogoś. Skracając historię: był wystarczająco przystojny by z dumą tagować go na kolejnych zdjęciach. Był też wystarczająco nieprzyzwoicie młody by czuła się przy nim niepewnie.
Kiedy zabrała go na wesele dobrej koleżanki (już nie przyjaciółki, bo żywe dildo je poróżniło) dumnie prezentowała go na zdjęciach. Słusznie - obrazek był prawdziwie miły dla oka.
W tym samym czasie Tomek umierał na katar (po męsku z resztą) i wściekał się o zrujnowane towarzyskie plany.
Właśnie wtedy od snu oderwało go powiadomienie o zaproszeniu do grona znajomych. Jej znajomych. Jej zaproszenie.
Rozmawiamy na drugi dzień. Jego teoria: laska była pijana i niechcący wysłała zaproszenie przeglądając mój profil. Albo nie! Celowo, bo jej przystojniak obtańcowywał inne panny. Miał być zazdrosny.
Dorzucam od siebie: może kontakt z Tobą, nawet wirtualny, podbijaja jej ego? Ego, o które on nie dba. Może czuje się samotna w tym związku?
On: w takim razie jest z nim, żeby kogoś mieć. Boi się samotności. Jak bardzo nieznośna lub niesamodzielna jest ta dziewczyna, skoro MUSI kogoś mieć przy sobie? Nawet jeśli ten ktoś to nie TEN ktoś..? Nonsens. Dziewczyny szukają wyjścia awaryjnego! Nie chcę nim być.
Kasia straciła punkty, których i tak nie miała zbyt wiele. Tomek ze swoim "na dobre rzeczy trzeba czekać" otworzył po kilku dniach zakładkę z oczekującymi zaproszeniami. Nie było jej na tej liście. Odwołała swoje zaproszenie :) pewnie już na trzeźwo...
Pewnie każdy z Was zna i takiego Tomka i taką Kasię. W różnych rolach.
Patrząc na Kasię, można zaryzykować stwierdzenie, że marnuje swój czas u boku przystojniaka. Powinna zatrzymać się i nauczyć się być szczęśliwa sama ze sobą. Tylko wtedy można prawdziwie uszczęśliwić drugą osobę i mieć siłę by wspierać ją, gdy jest gorzej.
Mam nadzieję, że zrozumie to, zanim z jej jajników wyskoczy ostatnie jajeczko.
Tomek - chyba mógłby obniżyć też swoje ego, wymagania i czasem coś ułatwić zamiast utrudniać. Wiesz o tym :)
I przestań grać w grę, której efekty Cię nie bawią.
A może Wy macie dla nich rady? Mieliście takie historie?
Płakałam. Pierwszy raz w tym roku.
Zasadniczo dzieje się to jakieś pięć do siedmiu razy w roku... Pocieszam się faktem, że będę mieć może szybciej za sobą...
Obudziłam się z kurwaaa! na ustach. Nie wiem, czy wstałam lewą nogą. Prawdopodobnie tak. Wiem, że było z pewnością za późno. O godzinę.
Później było już tylko dziwnie.
Dziwny też nastrój złapał mnie w wieczornej drodze do domu. Łzy. Nie umiem tego robić. Znam laski, które płaczą na zawołanie. Dużo w życiu dzięki temu osiągnęły. Nieważne.
Przypomniałam sobie jak bardzo tego nie lubię. Złości mnie to. Jest szalenie bezproduktywne. To znaczy niby produkujesz łzy, ale studni w Afryce tym nie napełnisz. Nawet nie podlejesz storczyka.
Bezsensowne to Wasze płakanie, ziemianie! Jedyne co to zmienia, to kolor twarzy na czerwony, makijaż na "byle mnie nikt nie widział" i ból głowy z zera na mocną trójkę w pięciostopniowej skali.
Oddycham miarowo i łapię się na tym, że mój mózg nie wysyła nakazu uruchomienia łzowego taśmociągu tylko szuka zaciekle rozwiązań.
Nic to. Kontemplowanie dywanu i ściany wzorem depresyjnych bohaterek kinematografii też raczej nie ma mocy sprawczej...
Mój optymizm jest na takim poziomie, że zbija piątkę z górnikami pod ziemią. Pozytywy? Makijaż nie rozmazał się tak bardzo jak myślałam. Bielizna pasuje mi kolorystycznie do szlafroka. To mnie nawet trochę uśmiecha.
Tymczasem projekt życie toczy się dalej...
Gorąca kąpiel jest zawsze spoko. Czas oczyścić ciało i czakry.
Nie wypłakałam puenty. Przykro mi, wcale.
Bądźcie dzielni :)