Wiem, że działam na mężczyzn. Oddziałuje nie tylko poprzez zabieranie tlenu we wspólnie zajmowanym pomieszczeniu. I owszem, czasem atmosfera staje się gorąca. Wczoraj jednak, to była przesada...
Otóż rodzimy się nadzy i tak też postanowiłam świętować swoje urodziny. Bez dylematu w co mam się ubrać? Termy.
Byłam nie raz. Wielbię szalenie. Sprawdzam listę specjalnych pokazów. Decyzja. Akcja. Jestem.
Pierwszy seans. Coś z kawą w nazwie. Świątynia Cezara. Siadam wygodnie, by za chwilę dowiedzieć się, że będę tu sama. Prywatne show, odzianego w sam recznik zawiązany w pasie, młodego mężczyzny. Myślę, że sytuacja była dziwna dla nas obojga. Z uprzejmości zamykam oczy. Tym razem nie chcę patrzeć na wszystkie partie mięśni napinające się podczas wachlowania. Mięśni, które w przytłumionym, ciepłym świetle wyglądają dużo ciekawiej, a strużki potu dodatkowo je podkreślają... Relaksacyjna muzyka wypełnia pomieszczenie, mieszając się z zapachem latte. Atmosfera jest gorąca. Dokładnie 95°C.
Teraz już wiem, że Kleopatra miała całkiem przyjemne życie ;)
Myślę sobie, że to krępujący nieco, acz miły prezent ;)
Później jeszcze kilka seansów. Oszukujemy mózg. Znowu 95°C. Na rozgrzanych kamieniach lądują miętowe kryształki. Mięta w powietrzu. W tej temperaturze woda zaczyna się już prawie gotować, jednak mięta sprawia, że mam gęsią skórkę, jest zimno. Wachlarz. Reczniki wirujące w powietrzu. Muzyka. Przelatujące pszczoły, koniki polne ukryte w trawie. Przyjemnie.
4h pozbywania się toksyn z organizmu i niepotrzebnych myśli... Rodzę się chyba na nowo ;)
Na koniec dnia, aby sprowadzić moje kleopatrowe ego na ziemię - robię zakupy. W myśl jesteś tym, co jesz - kupuję pasztet. Na pocieszenie jednak...wybieram ten z dopiskiem szlachecki. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz