Niedziela. Godzina dziesiąta rano.
Normalnie o tej porze czekam na śniadanie/śpię lub zastanawiam się nad nieocenioną sprawiedliwością kaca.
Dzisiaj odrobiona, wyprasowana wychodzę z posprzątanego rano domu.
Pierwszy raz w tym roku w takim "negliżu". Pogoda w końcu na to pozwala. Patrzę na srebrną tarczę zegarka na moim nadgarstku. Jest prawie biała. Połyskuje w słońcu. Odbija je.
Kiedyś słyszałam, że biel ma aż 32 odcienie. Zastanawiam się o ile tonów skóra powklekająca mój kościsty nadgarstek jest ciemniejsza od tego zegarka.
Na nogi nawet nie patrzę. Mimo okularów przeciwsłonecznych zdają się oślepiać jak długie światła samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka w środku nocy.
Drogie lato, mimo tego, że przeze mnie mrużysz dzisiaj oczy...gorąco liczę, że znajdziesz do nas drogę. Przyjdź i rozgość się.
Moje sukienki chcą wyjść z szafy i Cię powitać.